Coraz
częściej łapię się na tym, że ufam polskim debiutantom i
podchodzę do nich bardzo przychylnie. Zdarza się jednak, że patrzę
na ich twórczość zbyt krytycznie, zapominając o tym, że stawiają
dopiero pierwsze kroki, bo oczekuję od nich więcej niż
oczekiwałabym na przykład rok temu. Myślę, że wpływ na to ma
liczba naprawdę doskonałych debiutów, które miałam okazję
czytać w ostatnim czasie.
Kiedy w zapowiedziach zobaczyłam
Nasze kiedyś,
od razu wiedziałam, że muszę ją mieć, by sprawdzić, czy będzie
to kolejny debiut, który mnie oczaruje.
Ale czy tak się
stało?
Julia, młoda polka pracująca i mieszkająca w
Londynie, wraz ze swoją najlepszą przyjaciółką Sammy postanawia
wybrać się na oczyszczającą i relaksującą podróż na Majorkę.
Słońce, plaża i kolorowe drinki sprawiają, że dziewczyny czują
się jak w raju. Okazuje się jednak, że do pełni szczęścia
brakuje Julii czegoś jeszcze. I tak oto seria niefortunnych zdarzeń
stawia na jej drodze Hectora, który niesie za sobą poczucie
spełnienia.
Tylko czy taki związek ma szansę przetrwać? Czy
wakacyjna przygoda może przerodzić się w coś poważnego?
Popełniłam
błąd. Błąd, który sprawił, że czuję się lekko zawiedziona.
Zastanawiacie się, co takiego zrobiłam? Otóż zbyt mocno
nakręciłam się na tę książkę, zbyt wiele od niej oczekiwałam.
Już w dniu, w którym ją zobaczyłam, założyłam, że będzie
hitem, moim nowym odkryciem, powieścią, która we mnie uderzy i
zmasakruje moje zmysły. Przez takie podejście zrobiłam krzywdę
nie tylko sobie, ale również autorce, ponieważ oczekiwałam od
tego debiutu za dużo. O wiele więcej niż otrzymałam.
Historia
stworzona przez Natalię Jagiełło-Dąbrowską to typowo wakacyjna
opowieść o ludziach, którzy spotykają się przypadkiem i
niespodziewanie się w sobie zakochują. Otoczeni wakacyjnym
krajobrazem oraz letnim klimatem odnajdują w sobie nawzajem bratnie
dusze i zaczynają niewinny romans, który bardzo szybko przeradza
się w coś głębokiego.
Niestety, takie miało być chyba
założenie autorki, ponieważ ja niestety nie odnalazłam w ich
relacji tej głębi, a już z pewnością nie poczułam jej tak
szybko, jak bohaterowie i to uważam za główny minus powieści.
Jestem w stanie zrozumieć, że kiedy dana historia toczy się na
przestrzeni dwóch tygodni, wydarzenia muszą następować szybko,
trzeba podkręcić tempo, przyspieszyć wszystko, żeby stworzyć
wiarygodną miłosną opowieść. Niestety mi tej autentyczności
brakowało przez cała pierwszą połowę. Później było
lepiej.
Właściwie Nasze
kiedyś w
całości można by podzielić na pół, ponieważ książka ta
posiada prawie tyle samo zalet, co wad. W pewnych chwilach czułam,
jakby została napisana przez dwie różne osoby, gdyż tak bardzo
różniły się od siebie różne jej fragmenty. Na przykład:
narracja pierwszoosobowa spowodowała, że mogliśmy patrzeć na świat
oczami Julii, wejść w jej głowę i oglądać wszystko z jej
perspektywy. Dziewczyna miała jednak dwa oblicza, czasami jej
przemyślenia sprawiały, że aż opadały mi ręce, by po chwili, w
momentach wymagających od niej powagi, zamieniała się w
inteligentną, wrażliwą i nieco niepewną dziewczynę, przepełnioną
pragnieniem znalezienia drugiej połówki. Kolejna sprawa to zbyt
duża ilość całkowicie zbędnych informacji. Bohaterka opowiada
nam o wszystkim, począwszy od koloru swojej bielizny, skończywszy
na załatwianiu swoich potrzeb fizjologicznych. I tu kolejna sprawa –
zbyt potoczny język. Ja rozumiem, że autorce zależało na ukazaniu
tego, co tkwiło w głowie dwudziestokilkuletniej dziewczyny, ale
wyrażenia takie, jak \”iść siku\” to chyba lekka
przesada.
Żeby jednak nie było, książkę naprawdę dobrze
mi się czytało, a fabuła mnie wciągnęła i zainteresowała.
Bardzo polubiłam też głównego bohatera oraz postacie drugoplanowe.
Podoba mi się, że w ten wakacyjny romans została wpleciona także
trauma głównej bohaterki, ale żałuję, że nie rozwinięto tego
wątku bardziej, bo mógł się on stać asem w rękawie autorki, a
niestety został zbyt szybko odkryty i jeszcze szybciej porzucony.
Muszę jednak przyznać, że absolutnie nie spodziewałam się tego,
co otrzymałam na ostatnich stronach powieści. Za to ukłon w stronę
Pani Natalii.
W notce o autorce możemy przeczytać, że
napisanie tej książki było dla niej impulsem. Po prostu skończyła
czytać jakąś powieść i stwierdziła, że chciałaby opowiedzieć
coś, co zrodziło się w jej głowie. Dlaczego o tym wspominam?
Ponieważ Nasze
kiedyś jest
trochę mieszanką kilkunastu różnych powieści, do których
autorka dodała swoich bohaterów i swój styl. Może to być
minusem, ale wcale nie musi, gdyż dzięki temu debiut ten nie
kuleje, lecz sprawia, że czujemy jakbyśmy stąpali po znajomej
ziemi i pewnym gruncie.
Debiut Natalii Jagiełło-Dąbrowskiej
to przyjemny czasoumilacz przepełniony wakacyjną aurą. Nie jest co
prawda zachwycający, ale na pewno sprawdzi się w roli książki na
plażę lub na deszczowy dzień. Jest tez na tyle dobry, że ja z
całą pewnością chciałabym poznać dalsze losy bohaterów i
trzymam kciuki za to, by autorce udało się wydać kontynuację. Po
cichu liczę też, że drugi tom okaże się lepszy. Wszak autorka
posiada potencjał. Wystarczy tylko trochę nad nim popracować.
Martyna Lewandowska