Lubię
się rzucać na serie hurtem. Nie lubię czekać, zwłaszcza długo,
bo jak przypomina mi stale moja partnerka tenisowa, lata swoje
mam (nie młodnieję), pamięć już nie ta (tego mi nie wypomina, bo w
porównaniu z Nią – pamięć mam absolutną). Pamiętam, że finał
Okularnika
wzbudził we mnie wielkie emocje i zastanawiałam się jak doczekam
do premiery trzeciego tomu. Możecie sobie więc wyobrazić, jak się
czułam, gdy idąc do pracy, dostałam telefon, że te Lampiony,
których premiera za kilkanaście dni, już są u mnie. W pracy byłam
jak w transie, a do domu gnałam na skrzydłach. Zaczęłam czytać. To był jeden z najbardziej domowych weekendów, od nie pamiętam
kiedy. Co tam znajomi, ot krótka partia tenisa, chwilka rozmowy z
kolegami i do domu, do książki. Czy jest jakaś siła, która
utrzyma wielbiciela kryminałów od najnowszej części cyklu o Saszy
Załuskiej?
Wita
nas fragment, który cudownie wyglądałby w filmie, opuszczony
teren, tajna misja, kretyńskie kryptonimy. I Sasza Załuska mająca
dotrzeć do kapusia, który wyda Czerwonego Pająka. Po czym akcja
się urywa i wracamy do gorącego okresu przedświątecznego. Załuska
boi się, jakie konsekwencje będzie miał jej wyskok w Hajnówce,
który tak niefartownie zakończył się dla Ducha. Ona jednak spada
na cztery łapy i z pomocą pierwszej kobiecej generał policji,
dostaje pracę, a także wygrywa bilet na delegację do Łodzi, gdzie źle się dzieje. Policyjne szychy wysyłają tam Saszę, ponieważ
istnieje uzasadnione podejrzenie, że właśnie w mieście słynnej
filmówki i czerwonych cegieł ISIS założyło swoją bazę
wypadową, gdzie szkoli zamachowców. Jakby tego było mało, po
mieście grasuje piroman szaleniec. Łodzi grozi to, że spłonie w
ogniu podłożonym przez podpalacza, a fundamentami miasta wstrząśnie
eksplozja, zdeterminowanych terrorystów islamskich. Czy miastu
czterech kultur faktycznie grozi zagłada?
Książkę
zaczęłam czytać w piątek wieczorem i nie mogłam się oderwać.
Chociaż znowu miałam miejscami wrażenie, że za dużo tych wątków,
że tych bohaterów jest tyle, że zgubię się, jak igła w stogu
siana. Jednak wraz z rozwojem akcji, człowiek samoczynnie się
wkręca i to rozbudowywanie akcji o nowe wątki nie przeszkadza.
Cieszą mnie zmiany w życiu osobistym Saszy, chociaż akurat
zakończenie, mnie rozczarowuje, bo ja wybrałabym kogoś innego, a z
drugiej strony Bonda znowu kończy takim cliffhangerem,
że przecież mnie rozniesie do premiery kolejnego tomu. Wyłapałam
jeden
błąd,
autorka pisząc o jednej bohaterce wspomina o rozpadzie jej
małżeństwa i anulowaniu kościelnego ślubu, z powodu braku
pożycia (?!),
bardzo chciałabym, aby ktoś to doprecyzował i uświadomił mi jaką
zmianę prawa kanonicznego przegapiłam. Jest to błąd o którym
wspominam z kronikarskiego obowiązku i zdaję sobie sprawę, że
osoby niezakochane w prawie kanonicznym, nie będą cierpiały.
Trochę
się bałam tej książki, bo ogień jest tym żywiołem, którego
bezgranicznie się boję, od dziecka panicznie bałam się pożaru i
jest to jedna z moich licznych paranoi. Miałam trochę racji z tymi
obawami, bo Katarzyna Bonda tworzy przerażającą wizję, wplatając
raporty strażaków, zgłoszenia o pożarach, daje nam powód by się
bać, by niemalże czuć gryzący dym w płucach.
Ta
książka trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej
strony. Dosłownie. Tym, którzy jeszcze czekają, powiem, że warto
jeszcze chwilę odwlec tę przyjemność. Bo czytanie tej książki
naprawdę warte jest czekania. Ja nie
wiem ile poczekam na premierę kolejnego tomu, Was do premiery Lampionów dzieli tylko kilka
dni.
Katarzyna Mastalerczyk