Paul nie powinien przyjmować tego zlecenia. John też powinien pozostać na emeryturze, a dla Brandona lepiej by było, żeby nie mataczył. A Luca Angel? No cóż. To po prostu Luca i jego nie imają się tak przyziemne słowa, jak \”powinien\”, czy \”lepiej by było\”. Trzech bohaterów, powiązanych przeszłością lub zobowiązaniami, inni, a jednak tacy sami, bo nad każdym ciąży widmo apokalipsy.
Po pierwszym zdaniu wiedziałam, że to będzie hit. Po kilku stronach podziwiałam autora za wykreowany świat. Końcówka mnie przeorała i zostawiła w stuporze na parę dobrych minut. Ale po kolei, choć przy tej książce trudno zebrać myśli.
Czwarta pieczęć jest podzielona na trzy części, z której każda pokazuje inny wycinek rzeczywistości, z innej strony, by na końcu połączyć się w jedną, spójną całość. Tu nic nie jest zostawione przypadkowi, choć sam Lucyfer mówi, że świat nie jest przewidywalny i sensowny. Autor podziela zdanie samego diabła i choć fabuła jest spójna, to kiedy już wszystko wydaje się wskoczyć na miejsce i wyjaśnić, któryś bohater robi coś nieprzewidywalnego i znowu pojawiają się komplikacje. Dzięki temu książkę czyta się, jak najlepszą opowieść przygodową, choć nie brak tu krwi, okropieństw i brutalności. Jeśli więc ktoś niespecjalnie lubuje się w wampirach, demonach i innych maszkarach, które do miłych nie należą, nie powinien czytać Czwartej pieczęci.
Wielkie ukłony dla autora za ogarnięcie całej galerii postaci, nadanie im kształtu i charakteru, wyciągnięcie najgorszych tajemnic, dokopanie się do dna duszy i obnażenie prawdy. Sama książka jest potężna, prawie sześćset stron małym drukiem. Podejrzewam, że spis postaci, ich opis i koligacje rodzinno biznesowe, zajmują podobny tom. Zawsze podziwiam autorów, którzy potrafią stworzyć spójny świat i w nim prowadzić narrację. I choć świat w Czwartej pieczęci jest zbudowany na podwalinach religii chrześcijańskiej, nordyckiej, celtyckiej i innych, leżących u podwalin świata, to połączenie ich tak, by wszystko się zgadzało i nic nie kulało, jest naprawdę sztuką. Tu się udało. Dzięki temu powstała porywająca powieść z mnogością bohaterów, z których każdy ma swoje miejsce i pełni jakąś funkcję (czemu tak mało Ratatoska się pytam?). Jednak myli się ten, kto uzna tą opowieść za kolejną wizję apokalipsy, bajeczkę o demonach, diabłach i zepsutych do szpiku kości aniołach. W książce zawarta jest przestroga dla nas, dla tych, którzy czekają na trąby anielskie, jakieś wielkie znaki, a nie dostrzegają końca świata w malutkich rzeczach, w zdarzeniach, które dzieją się ciągle. To zupełnie nowe spojrzenie na koniec świata, a może po prostu pokazane od strony istot, które niby ten koniec miały wywołać?
Niestety, choć powieść jest fantastyczna, muszę postawić sporego minusa. Po części autorowi, jednak w większości wydawnictwu. Zacznijmy od pierwszego. Mariusz Walczak ma okropną manierę nadużywania zaimka \”się\”. I nie chodzi o powtórzenia, ale o zdania typu \”Spojrzał się w górę\”. Koszmar czytelniczy, wybicie z rytmu i inne przykrości. Inna sprawa, która mnie drażniła to \”morda\” w opisie normalnych twarzy, czasem po prostu zgrzyta i użycie tego synonimu nie było na miejscu. Ale najgorsza zbrodnia, taka, która prawie wywołała we mnie chęć rzucenia książką, było dreptanie. Niby nic, prawda? Ale wyobraźcie sobie diabła, który drepta. Albo jeźdźca apokalipsy. Dla mnie dreptanie jest opisem czegoś banalnego, infantylnego wręcz. Mój diabeł, którego podsunęła mi wyobraźnia po opisie Walczaka zdecydowanie nie drepta. Ale… Autor może robić błędy, książka, jak już wspomniałam, jest pokaźnych rozmiarów, pewnie parę razy poprawiana, coś mogło umknąć. Ale gdzie, na czytelniczego boga, była korekta? To ich zadanie, żeby takie błędy wyłapać, poprawić, ponegocjować i wypuścić dobrą książkę w dobrej oprawie słownej. Tu tego zabrakło. W związku z tym życzę autorowi, by znalazł kogoś, kto dopieści jego diament i nada mu ostateczny szlif, dzięki któremu zabłyśnie tak, jak na to zasługuje.
Szczerze mówiąc nie wiem, komu polecić tę książkę. Myślę, że osobom z dystansem i otwartym umysłem, by na spokojnie przyjęli, przetrawili i przemyśleli treść książki, która miała być przyjemną lekturą, a stała się początkiem myślotoku.
Katarzyna Boroń