Papua Nowa Gwinea to miejsce, które od lat rozpala moją wyobraźnię. Najpierw z wypiekami na twarzy czytałam nieliczne reportaże w prasie i oglądałam programy w telewizji, m.in. \”Klub sześciu kontynentów\” oraz \”Pieprz i wanilia\”, później było już prościej, bo dostęp do ciekawych filmów geograficznych i książek podróżniczych był coraz łatwiejszy. Gdy zobaczyłam nową książkę opowiadającą o tym niesamowitym miejscu, wiedziałam, że chcę ją przeczytać.
\”Śmierć w lesie deszczowym\” to obszerny reportaż o jednym tylko niewielkim plemieniu zamieszkującym wioskę Gapun. Ukryta w głębi lasu deszczowego społeczność rzadko miała okazję nie tylko widzieć białego człowieka, ale także spotykać się z sąsiadami z innych wiosek. To sprawiło, że 200 mieszkańców Gapunu mówi językiem zupełnie odmiennym od innych Papuasów.
Bohaterem tej książki jest właśnie ów niesamowity język i to o jego zanikaniu, czyli śmierci opowiada antropolog Don Kulick.
Autor spędził w Gapunie kilkadziesiąt miesięcy w ciągu kilku kolejnych podróży, jakie miały miejsce na przestrzeni ponad trzydziestu lat. W tym czasie przeprowadził tysiące rozmów , aby zapisać unikalny język tayap. Gdy dotarł do wioski po raz pierwszy, wszyscy mieszkańcy posługiwali się tayapem, z biegiem czasu, mieszkańcy przeszli na bardziej uniwersalny tok pisin, będący karykaturą angielskiego i innych języków europejskich. Tayapem posługiwali się nieliczni przedstawiciele starszego pokolenia.
Książka nie jest jednak naukowym zapisem prac nad językiem tayapskim, a porywającą historią białego człowieka mieszkającego w środku lasu deszczowego z grupą Papuasów. Don Kulick w pasjonujący sposób opowiada o obyczajach panujących w wiosce, charakteryzuje mieszkańców, opisuje codzienność i historię Gapunu.
Reportaż czyta się z wypiekami na twarzy, gdyż pobyt w Papui Nowej Gwinei nie był sielanką, autor kilkakrotnie otarł się o śmierć, a nawet musiał ewakuować się wynajętym na te okoliczność helikopterem.
Jako filolog z ogromnym zainteresowaniem czytałam o ginącym języku i sposobach jego badania. Było to tym bardziej ekscytujące, że wiele lat temu jako studentka otrzymałam propozycję opracowania języka, jakim posługują się Ślązacy zamieszkujący niewielki obszar powiatu wodzisławskiego, tzw. doły pszowskie.
Książka napisana jest barwnym językiem, mimo że autor w wielu miejscach posługuje się językiem naukowym, nie jest to nudna relacja, wręcz przeciwnie tętni życiem wioski,sprawiając, że czyta się ten reportaż jednym tchem.
Anna Kruczkowska