Współcześnie twórcom filmów typu slasher trudno jest zadziwić i zszokować widzów. Nie dość, że odbiorcy zaczynają się uodparniać na wszelkie obrzydliwości, to jeszcze rzadko kiedy produkcje takie oferują coś więcej niż krwawa jatka, a szkoda, bo dobry slash nie wyklucza intrygującej fabuły, tajemnicy kryjącej się za morderstwami, jak np. w Teksańskiej masakrze piłą mechaniczną, czy cyklu Halloween, albo pierwszych częściach Piły, nie mówiąc już o Koszmarze z ulicy Wiązów.
Escape Room mógł być filmem dobrym. Zakończenie mogło zaskoczyć, a fabuła, choć nie wyszukana, mogła zainteresować. Niestety, te nadzieje okazały się płonne. Film całkiem dobrze się rozkręcał, tym bardziej, że escape roomy są nadal szalenie popularne. Produkcja miała wiec ogromne szanse działać na wyobraźnię widzów…
Tyler obchodzi urodziny, z tej okazji spotyka się z grupą przyjaciół. Już na pierwszy rzut oka, podczas kolacji w restauracji, widać, że między niektórymi członkami paczki powstają dziwne napięcia. Dziewczyna głównego bohatera postanawia zaskoczyć go niespodzianką. Organizuje na wieczór wypad do tajemniczego escape roomu i zabiera całą grupę. Młodzi ludzie nie wiedzą, że większość z nich nie doczeka następnego dnia.
Bohaterowie są tak antypatyczni, że trudno o jakąkolwiek sympatię do którejkolwiek postaci ekranowej. Drewniana gra aktorska nie obfituje w żadne zaskoczenia, podobnie jak fabuła. Wszelkie brudne sekrety, które wychodzą na wierzch wraz z przedzieraniem się bohaterów przez kolejne śmiercionośne pokoje, są banalne i tak oczywiste, że aż trudno uwierzyć, że we współczesnym kinie, ktokolwiek kusi się jeszcze o tak prostackie rozwiązania. Nic w tym filmie nie jest w stanie widza ucieszyć i jestem bardzo rada, że produkcję przyszło mi zobaczyć w domowym zaciszu aniżeli na kinowej sali, bo podejrzewam, że opcja druga przyprawiłaby mnie jedynie o ciężki ból tyłka.
Wisienką na tym byle jakim torcie jest zakończenie. Brak jakiegokolwiek zaskoczenia oraz absolutny brak puenty. W zasadzie nie wiem, co wyniknęło z prawie półtora godzinnego seansu? Ktoś ma jakieś ciekawe wnioski? Jak tak to podzielcie się nimi ze mną. Może jeszcze uwierzę, że ten czas nie był całkiem stracony. O reszcie elementów składowych nie ma sensu pisać, ponieważ ani montaż, ani nawet zdjęcia nie podnoszą wartości tej produkcji.
Żaneta Fuzja Krawczugo