Bakhita miała zaledwie kilka lat, gdy w 1877 roku handlarze niewolników uprowadzili ją z rodzinnej wioski w sudańskim Darfurze. Kilkukrotnie przechodziła z rąk do rąk poznając kolejnych panów i odcienie ich okrucieństwa. Wykupiona przez włoskiego konsula trafiła do Europy, wyjazd z Afryki nie był jednak równoznaczny z odzyskaniem wolności – dopiero wyrok weneckiego sądu przywrócił jej prawo do samostanowienia. Jako wolna kobieta Bakhita postanowiła poświęcić resztę życia chrześcijańskiemu Bogu i po przyjęciu chrztu wstąpiła do zakonu sióstr kanosjanek. Zmarła w 1947 roku, a ponad pół wieku później została ogłoszona świętą kościoła katolickiego.
Bakhita to powieść, która mocno zachwiała moją wiarą, nie tą religijną jednak, a literacką. A konkretnie wiarą w Nagrodę Goncourtów, jako że książka Véronique Olmi dostała się do jej ścisłego finału. Nie, to nie jest zła powieść, daleko jej jednak do miana dzieła mogącego pretendować do najważniejszej francuskiej nagrody literackiej. Trochę szkoda zmarnowanego potencjału, jaki bez wątpienia, dawała niezwykła historia świętej Józefiny Bakhity, zwłaszcza że Véronique Olmi nie brakuje ani talentu ani wyobraźni do stworzenia porywającej i emocjonalnej opowieści. Co więc poszło nie tak?
Fabułę powieści Bakhita zamiast Véronique Olmi napisało życie, słusznie określane mianem najlepszego ze scenarzystów. Francuska pisarka podkreślała jednak w wywiadach, że jej zamiarem nie było stworzenie biografii, a tym bardziej hagiografii, w jej powieści fakty przeplatają się więc z wytworami wyobraźni. Czytelnik nie znający szczegółów z życia świętej Józefiny Bakhity nie połapie się co jest prawdą, nawet podkolorowaną, a co fikcją, nie ma to jednak żadnego znaczenia przy lekturze. Trzeba przyznać, że białe plamy w życiorysie swojej bohaterki Véronique Olmi zrekonstruowała w sposób jednocześnie kreatywny i wiarygodny, co jest jednym z plusów jej powieści. Kolejnym jest sposób prowadzenia narracji, którym zachwycili się francuscy krytycy – szalenie sugestywny, a tym samym pozwalający czytelnikowi dogłębnie wgryźć się w emocje młodziutkiej niewolnicy. Odbiorca powieści doświadcza wraz z Bakhitą gwałtu, oderwania od rodziny, przerażenia skalą doznawanej przemocy, wreszcie ostatecznego upodlenia – klimat powieści jest gęsty i duszny, a wrażenie to, nieco paradoksalnie, potęguje oszczędna, momentami wręcz reporterska stylistyka powieści. Niestety, im mocniej zagłębiamy się w historię przyszłej świętej, tym bardziej narracja się rozrzedza, tracąc swoją hipnotyzującą siłę, sama Bakhita zaś gubi wielowymiarowość. Powieść Véronique Olmi przypomina od tego momentu staranną, cieszącą oko rzemieślniczą robotę niż wytwór artysty – bliżej jej do średniowiecznych żywotów świętych niż do opowieści o kobiecie z krwi i kości. Drugoplanowi bohaterowie zdają się być kukiełkami w teatrze cieni – ich osobowości są albo czarne, albo całkowicie białe, jakby Véronique Olmi zapomniała o istnieniu szarości. Książkę nadal czyta się dobrze, jednak już bez emocji – bardziej na zasadzie doczytania z obowiązku do końca niż ze szczerego zainteresowania. Można też odnieść wrażenie, że autorce zabrakło chęci, czasu, a może pomysłu na doprowadzenie opowieści o Józefinie Bakhicie do finału, tak wyraźnie widać jak strona po stronie traciła pisarską swadę. A przecież historia Bakhity nie stała się mniej interesująca po opuszczeniu przez bohaterkę Afryki – wręcz przeciwnie, w Europie przyszła święta również zetknęła się bowiem ze złem; może nie w tak czystej postaci jak na rodzinnym kontynencie, niemniej wciąż mocno ją dotykającym. Szkoda, że Véronique Olmi nie skorzystała z okazji do głębszego przyjrzenia się uprzedzeniom, nienawiści i poczuciu rasowej wyższości, które jak pokazują ostatnie wydarzenia z Polski, do dziś rządzą ludzką duszą.
Nie przekonała mnie ta powieść, choć czasu na nią poświęconego nie uważam za stracony. To dobra lektura dla każdego, kto ma ochotę poznać niebanalną opowieść o niezłomności ludzkiego charakteru, woli przetrwania i zachowywaniu człowieczeństwa pomimo doznanych cierpień. Niestety, nie zapadająca w pamięć na dłużej niż do momentu przeczytania ostatniej strony.
Blanka Katarzyna Dżugaj