To, czym skorupka nasiąknie za młodu. Niby błahe powiedzonko zasłyszane w rozmowach starszych domowników, a jednak zazębia się ono w późniejszym życiu i rozświetla mroki naszych nie zawsze radosnych wspomnieniach. Traumy wieku dziecięcego często powracają niczym bumerang w najmniej odpowiedzialnym momencie. Marek pamięta lata, gdy zamiast miłości i wsparcia w jego domu królował alkohol. Dopiero przeprowadzka do babci dała mu oazę, w której czuć było zrozumienie i miłość. Dzięki opiece i cieple domowego ogniska chłopak wstał z kolan i wyszedł na ludzi. Po śmierci babci wnuczek wyrusza na podbój Stanów Zjednoczonych, tam osiąga sukces, zakłada rodzinę i żyje z dala od dawnego domu i ciężaru przeszłości. Czy faktycznie ta się o niego nie upomni? Anathema nie odpuszcza jednak tak łatwo, przyczaja się i czeka na dogodny moment, by uderzyć ze zdwojoną siłą. Powrót do domu może przywołać to, co złe lub stworzyć szansę na zrzucenie z siebie klątwy.
Anathema
Gdy wybieram lektury, bardzo często to opis gra pierwsze skrzypce i zauroczy mnie na tyle, by czas spędzony na czytaniu był tym udanym. Anathema skusiła mnie aurą tajemniczości i obietnicą historii, która zmusza do refleksji i na długo zostaje w czytelniku. Czy proza Piotra Podgórskiego przekonała mnie do siebie? Owszem, choć nie było łatwo. Sporo elementów, które budują fabułę, wciągnęło mnie w tę historię bez reszty. Nie obyło się jednak bez małych zgrzytów, ale o tym za chwilę. Anathema to przede wszystkim Marek. Poznajemy jego burzliwe losy i to jak mocno zakorzenił się w nim ból dzieciństwa. Autor sięgnął po dość mocne tło całej historii i sukcesywnie udowadniał swoje racje. Im dalej w las tym opowieść robi większe wrażenie, a czytelnik zdaje się dostrzegać więcej, odczuwać emocje, które w poszczególnych etapach tworzą zachowania bohatera.
Wśród bohaterów
To właśnie w tym aspekcie trochę mi zgrzytało. Niektóre zachowania zdawały się nieadekwatne do sytuacji, jednak to uczucie minęło dość szybko. Autorowi udało się uchwycić całą paletę emocji. Tworząc swoje postaci, nadał im realizmu i głębi, które powinny trafić do niejednego czytelnika. Gdy po początkowych problemach w wykreowaniu więzi z bohaterami, dałam się porwać biegowi wydarzeń, już nic nie było mnie w stanie oderwać od ich losów. Chciałam poznać finał tejże historii, zajrzeć za zasłonę mroku i niepokojących zdarzeń, których doświadczał nie tylko Marek. Jako matka nie wyobrażam sobie stworzenia takiej traumy własnemu dziecku, jednak po lekturze daleka jestem w ocenianiu zachowań dorosłych. Nie wiem, czy to sposób kształtowania się losów mężczyzny, czy może celowy zabieg pisarza. Analizowanie, przeżywanie i cała masa pytań nie łączą się w wydanie wyroku. Czytelnik współodczuwa warstwę emocjonalną i żałuje, że tak mało tu późniejszego rozliczenia się z tajemnicami czy klątwą.
Podsumowanie
Całość jest płynna i napisana przystępnym językiem. Pierwsza część jest wolniejsza, bardziej opisowa i sucha, trochę przypomina zatarte wspomnienia. Dopiero ponowne spotkanie się z traumami, klątwą, przeszłością wywiera na czytającym szereg emocji i wciąga w bezmiar historii. Autor pokazuje, jak ważne jest przepracowanie urazów, bolesnych wspomnień i doświadczeń, które wypiera się z pamięci. Uświadamia nam, że tylko my sami możemy przeciwstawić się lękom i uwolnić się od ciężaru, jaki w sobie nosimy. Anathema jest dobrą powieścią, choć w niektórych aspektach nie porywa, to dość szybko naprawia ogólne wrażenia. Każdy sam powinien sprawdzić, co jest w stanie wyciągnąć z tej historii dla siebie.
Marta Daft