Zawsze lubiłam czytać literaturę popularnonaukową.
Odkąd pamiętam chciałam dowiedzieć się, jak działa nasz świat, chociaż trochę
zrozumieć otaczającą mnie rzeczywistość. Nadal niebycie zupełną ignorantką,
znalezienie się w gronie wtajemniczonych, znaczy dla mnie bardzo wiele. Gdy
jednak wzięłam do ręki książkę profesora Svante Pääbo to, żeby powiedzieć to delikatnie, miałam
mieszane uczucia. Rozumiem, że można czytać o pulsarach, super nowych,
czerwonych karłach albo o Boskiej cząstce. Ale o genach?
Książki o fizyce kosmosu czy nawet o fizyce
cząstek elementarnych, można w ostateczności sfilmować i przedstawić na jakimś
kanale popularnonaukowym. Dodać efektowną wizualizację pokazując je w uproszczony
sposób, tak, aby przeciętny widz wszystko zrozumiał i nie zmęczył się za bardzo
myśleniem. Ale jak przedstawić atrakcyjnie informację o genach? Nie można.
Właśnie ?Neandertalczyk. W poszukiwaniu zaginionych genomów? to udowadnia.
Kombinacja czterech liter A, C, G i T,
będących symbolami czterech specyficznych kwasów, nazywanych nukleotydami,
układa się w nić podwójnej helisy i tworzy chemiczną strukturę DNA, materiału
genetycznego każdej struktury organicznej. Taką kombinację można dla zwykłego
laika przedstawić na kilku stronach druku. A ja mam w ręku tom mający więcej
niż 300 stron, z tzw. ?małymi literkami? i wydany ewidentnie do czytania, nie
przez wąskie koło naukowców, ale przez zwykłych zjadaczy chleba.
Książkę o swojej pracy może napisać nawet
najbardziej szalony naukowiec, ale przecież wydawca nie może być szaleńcem.
Ktoś podjął świadomą decyzję o jej wydrukowaniu, więcej – książka okazała się
na tyle atrakcyjna, że całkiem spore wydawnictwo w naszym kraju postanowiło ją
przetłumaczyć oraz dać czytelnikom możliwość jej poznania. Po kilku stronach
okazało się, że czytam wspaniałą sensacyjną historię, która dzieje się w wielu
krajach Europy i Ameryki. Akcja przenosi się z miasta do miasta, ma
niespodziewane zmiany akcji, a w miarę czytania książka coraz bardziej wciąga.
Wierzcie mi, nawet mnie zdziwiła moja fascynacja.
To nieważne, że na początku, a może nawet i na
końcu, nie zrozumiemy wszystkich naukowych pojęć. Zostaniemy wciągnięci w wir
wydarzeń niczym w najlepszym kryminale czy powieści sensacyjnej. Wyobraźmy
sobie, że oglądamy wyścigi samochodowe zarejestrowane na taśmie filmowej. Akcja
trzyma w napięciu, są tam niebezpieczne wiraże, wypadnięcia z toru, efektowne
wyprzedzania. Do końca projekcji nie wiemy, jaki będzie końcowy wynik.
Ekscytacja osiąga coraz wyższy poziom. I teraz kilkukrotnie zwolnijmy prędkość
przewijania taśmy. Wszystko dzieje się powoli, ślamazarnie, ale nie zmienia to
dramatyzmu wydarzeń, które śledzimy.
Właśnie tak odebrałam książkę Svante Pääbo. Dynamiczna akcja, która rozgrywa się nie
przez kilka godzin, ale kilkanaście lat, a zmiana akcji nie odbywa się, co
kilka sekund, ale co kilka miesięcy. Nie ujmuje to ani trochę wadze
podejmowanych przez bohaterów decyzji. Poświęcenie, determinizm, konsekwencja w
działaniu i lotność podejmowanych decyzji stawia naszego Profesora w jednym
rzędzie z innymi bohaterami akcji, którymi tak się zachwycamy na kinowym
ekranie.
Z książki przebija się obraz wielkiego
naukowca, a zarazem wyjątkowo skromnego człowieka, który całe swoje życie
poświęcił nauce. Warto przeczytać tę książkę także dlatego, żeby dowiedzieć się,
skąd pochodzimy jako ludzie. Przypuszczam, że nie byłoby spektakularnych
osiągnięć w kryminalistyce, tak brawurowo przedstawianych na przykład w telewizyjnej
serii CSI, gdyby nie osiągnięcia naukowe Profesora Pääbo. Grissom to przy nim neptek.
Ewa Nowicka