Nietrudno
się domyślić, że lubię wszystkie książki, które mają coś
rosyjskiego w tytule i w opisie. Lubię, ale i się ich boję,
ponieważ z Rosjanami jest w literaturze problem. Łatwo przedstawić
ich karykaturalnie, na podobieństwo pierwszego lepszego
amerykańskiego filmu sensacyjnego. Na szczęście \”Moskal\”
Michała Gołkowskiego to chyba nie ten przypadek…
Pokładałam
w tej książce wielkie nadzieje. Gołkowski ma rozmaite powiązania
z Rosją, w tym tłumaczy dla Fabryki Słów książki rosyjskich
autorów – a to już zobowiązuje. Na okładce \”Moskala\” mamy
też nie Sobór Wasyla Błogosławionego, ulubiony graficzny
wyznacznik rosyjskości, ale kawałek Kremla z nieoczywistą,
schowaną w tle Basztą Zbawiciela. Pan na pierwszym planie wygląda
wprawdzie jak każdy superagent tego świata, ale czymś trzeba
czytelnika przekonać, prawda?
Powieść
zaczyna się dobrze. Mamy Artura, dorosłego mężczyznę w czasach
PRL-u. Artur zostaje właścicielem pióra – dość przypadkowo i
bez większej refleksji. Nie jest to jednak takie sobie zwykłe
pióro, przechowuje bowiem \”moc\” poprzedniego właściciela,
którym był… Przekonacie się sami i to dość szybko, choć
nazwisko sponsora nowej mocy Artura nie pada. W każdym razie nasz
bohater odkrywa, że pióro daje mu WŁADZĘ. Zaczyna robić
nielegalne i coraz bardziej spektakularne interesy, staje na czele
gangsterów, a jednocześnie coraz bardziej oddala się od dawnego
życia. Już nie jest szaraczkiem z zachodnich rubieży bloku
komunistycznego. Może coraz więcej i chętnie po te nowe możliwości
sięga. Jego życie coraz mocniej jest związane z Rosją i wojną w
Czeczenii. Tymczasem w Polsce pozostała rodzina Artura, która nie
rozumie, co się stało z mężczyzną…
Trudno
streścić tę powieść tak, by nie zdradzić za wiele. Powiem
tylko, że pomysł Gołkowskiego, choć zapewne nienowy, bardzo mi
się spodobał. Autor w wiarygodny, dobrze rozplanowany sposób
opisuje przemianę Artura z nijakiego lecz całkiem przyjemnego
przedstawiciela uciśnionego narodu w krwiożerczą, żądną władzy
bestię oraz momenty wahania, kiedy bohater sam nie wie, czy jest
jeszcze Arturem, czy już tytułowym Moskalem. Bardzo interesującym
zabiegiem jest w tym kontekście przeniesienie narracji z pierwszej
na trzecią osobę w miarę, jak Artur oddala się nie tylko od
dawnego życia, ale też od samego siebie. Nie rozumiem jednak sensu
zmiany czasu z teraźniejszego na przeszły, gdy książka wręcz
domaga się odwrotnego zabiegu.
Gdyby
oceniać tylko fabułę, moje wrażenia byłyby jak najbardziej
pozytywne. Tę książkę jednak położyła w najdosłowniejszym
znaczeniu warstwa językowa. Jest źle. Jest bardzo źle. Przede
wszystkim Gołkowski sili się na podkreślanie rosyjskości
bohaterów… Tylko po co? Artur zna rosyjski, jego umiejętności
językowe są dodatkowo wzmocnione przez magiczne pióro, więc
rosyjskie konstrukcje powinien przyjmować jako coś naturalnego.
Kiedy widzę: ?\”Artur Wiktorowicz, dobrego dnia\” albo \”Takiego
nie bywa (…) Ej, mężczyzna\”, wnętrzności mi się skręcają.
Taka stylizacja przeszłaby tylko w jednym przypadku: gdyby
rosyjskojęzyczni bohaterowie próbowali mówić po polsku,
przenosząc dosłownie konstrukcje gramatyczne. Ale czy wszyscy
byliby aż tak niedouczeni? To źle wygląda, czytelnikowi znającemu
rosyjski zgrzyta, a dla nieznającego języka jest niekiedy
nieczytelne (sprawdziłam: zapytałam niekompatybilną z cyrylicą
koleżankę, czy rozumie sformułowanie \”Z Nowym Rokiem\”. Nie
rozumiała). Autor ma też tendencję do niezrozumiałych porównań,
na przykład \”wyglądał jak Bakchus w otoczeniu Nereid\” (gdzie
Bachus, gdzie Nereidy, a \”Bakchus\” to już w ogóle odrębna
historia), i dość szczególnego wyolbrzymiania – mój wewnętrzny
kynolog łkał gorzkimi łzami nad losem \”osiemdziesięciokilogramowego mieszańca rottweilera i dobermana\”.
Wyjaśniam: rottweilery osiągają do 60 kilogramów wagi, dobermany – do 40. Nawet przyjmując, że to mieszanka piorunująca i na
sterydach, 80 kilo to już zatuczone psisko.
O
nieużywaniu wołacza i złej transkrypcji rosyjskich imion i nazwisk
nie będę się rozpisywać, bo nie kopie się leżącego… w tym
przypadku języka powieści.
Bardzo
bym chciała, żeby ta książka była dobra, bo na to zasługuje.
Ale \”Moskal\” dobry nie jest, ponieważ w takim stanie nie da się
go czytać. Jeżeli nie przeszkadza Wam zła gramatyka i inne
wspomniane grzechy, czytajcie, fabuła jest zacna. Jeżeli
przeszkadza – poczekajcie na wydanie drugie, poprawione. Obyśmy
się go szybko doczytali.
Joanna Krystyna Radosz