Lata
mijają a mnie czas się kurczy. Bywa, że książka mnie zachwyci i
chętnie bym do niej wróciła, tylko kiedy, skoro mam wrażenie że
one pączkują, mnożą się jak bakterie w czasie epidemii. Nie ma
czasu. Człowiek chciałby przypomnieć sobie bohaterów, jeszcze raz
przeżyć te emocje, no ale nie ma kiedy. Dlatego tak lubię
wznowienia. Wydawnictwo Czarna Owca niedawno wznowiło jedną z
piękniejszych książek, wydanych ongi w Szmaragdowej
serii
znanej i kochanej, obecnie bez oznaczenia, że jest to część
jakiegoś cyklu wydawniczego. Dwa lata temu książka miała dosyć
niefortunną okładkę, która sprawiała, że raczej przemykała
przed oczami na półce w księgarni, teraz moim zdaniem jest o wiele
lepiej i mam nadzieję, że więcej osób po nią sięgnie bo
naprawdę warto.
Historia
toczy się dwutorowo, w teraźniejszości, gdzie poznajemy Molly,
młodą dziewczynę, która trafiła do systemu opieki zastępczej,
przerzucana z miejsca na miejsce, traktowana jako zbędny balast,
brana dla pieniędzy na wychowanie. Sprawia wychowawcze problemy, a
czarę goryczy przelewa usiłowanie kradzieży książki z
biblioteki. Ma do wyboru, albo poprawczak, albo pięćdziesiąt
godzin prac społecznych. Jej przyjaciel, pomaga jej załatwić
miejsce do odpracowania kary. Spory dom, starszej pani, która
potrzebuje pomocy przy uprzątnięciu strychu. Zagrzebuje się w
przyszłość Vivian i odkrywa, że mają więcej wspólnego niż
można było przypuszczać.
Druga
historia rozpoczyna się pod koniec lat dwudziestych w Nowym Jorku.
Mała dziewczynka, przyjeżdża do Stanów, z biednej Irlandii,
jednak zamiast obietnicy lepszego życia dostaje gwarne, bezlitosne
miasto. Matka odsunięta od korzeni, od wsparcia innych kobiet coraz
bardziej zamyka się w sobie. Pewnego razu wybucha pożar, prawie
cała rodzina ginie w ogniu. Dziewczynka trafia pod opiekę,
stowarzyszenia, które wywozi dzieci z Nowego Jorku, na Zachód.
Sieroce pociągi są siedliskiem patologii, chociaż również
pomagają opuszczonym dzieciakom wyrwać się z bezlitosnego miasta i
z naleźć niekiedy kochający dom, to jednak, w większości
wspierają tanią siłę roboczą, którą stają się dzieci
wywiezione na farmy. Przykład funkcjonowania tej instytucji jest
opisany w książce bardzo plastycznie, opisuje losy jednego dziecka,
rzuconego w nowe środowisko, bezlitośnie wykorzystywanego jaka
tania siła robota, bez cienia uczucia, troski. Bezlitosne tryby
systemu, które skruszyć może tylko odrobina dobrej woli.
Ta
książka jest z jednej strony ogromnie smutna, a drugiej daje
nadzieję. Wydaje mi się, że Sieroce
pociągi
to taka Ania
z Zielonego Wzgórza,
tylko mniej tam jest tej radości i dobra, więcej o losach dziecka,
zanim trafia do dobrych ludzi. Nie da się pomyśleć o tysiącach
bezimiennych dzieci, wywiezionych gdzieś na Zachód, w obce miejsca,
zmuszanych do pracy ponad siły, głodzonych, skrzywionych
obojętnością dorosłych.
Sieroce
pociągi
to opowieść o wielkiej samotności i wielkiej stracie, pustce. O
tym, że żaden system nie zastąpi miłości najbliższych. Piękna
książka, którą czyta się jednym tchem.
Katarzyna Mastalerczyk