Regulatorzy to jedna z tych powieści
Stephena Kinga, którą najczęściej albo odsądza się od czci i
wiary jako najsłabszą w jego dorobku, albo wychwala jako jedną z
lepszych. Jedno jest przy tym pewne, książka wzbudza emocje, a oto
przecież chodzi.
Wentworth to niewielkie miasteczko w stanie
Ohio, wręcz kwintesencja amerykańskiej prowincjonalności, senne,
spokojne i leniwe, w którym jednym z największych problemów
mieszkańców jest to, czy trawnik jest wystarczająco dobrze podlany
i nie traci swojej barwy. Do czasu. Pewnego popołudnia tę sielską
atmosferę przerywa pojawienie się furgonetki, z której zaczynają
padać strzały. Tajemniczy i niezidentyfikowani psychopaci
kilkukrotnie przejeżdżają jedną z uliczek miejscowego osiedla,
zbierając wyjątkowo krwawe żniwo. Przerażeni mieszkańcy (a
przynajmniej ci, którym udało się wyjść cało z pierwszej fali
pogromu) chowają się w domach czekając na ratunek. Mijają jednak
kolejne godziny, lecz nie zjawia się ani policja, ani pogotowie, a
ulica Topolowa zdaje się całkowicie odcięta od reszty świata.
Po skończonej lekturze mogłabym w zasadzie
opisać powieść w trzech słowach – zaskakująca, ale nierówna.
Już pierwsze strony wrzucają czytelnika w wir wydarzeń ? nie ma
tu mozolnego budowania scenerii i napięcia. Wręcz przeciwnie, od
razu dochodzi do dramatycznych wydarzeń, które przybierają jedynie
na sile wraz z rozwojem akcji, a bohaterowie padają jak muchy i to
nawet ci, którzy sprawiali wrażenie czołowych postaci. Niestety,
po pierwszym lekkim szoku spowodowanym opisami masakry i chęcią
odkrycia motywów sprawców, zauważyłam, że moje zainteresowanie
spada. Zwłaszcza, gdy sylwetki morderców okazały się mocno
surrealistyczne i sugerujące podążenie w kierunku zielonych
spodków. Dopiero dalszy rozwój fabuły, a przede wszystkim
wyjaśnienie wszystkich jej elementów, kazały mi spojrzeć na
powieść w nowy sposób. I wtedy doceniłam pomysł Kinga, a co
więcej, naprawdę mi się spodobał.
Najbardziej interesującymi i przyprawiającymi
o ciarki momentami były fragmenty dziennika prowadzonego przez jedną
z mieszkanek Wentworth, dotyczące wydarzeń, jakie rozgrywały się
w jej domu na przestrzeni dwóch lat przed atakiem, którego ofiarą
padło miasteczko. Czuć w nich grozę, zarówno tę bezpośrednią,
jak i nie wypowiedzianą do końca. Wspaniała sprawa!
Z drugiej strony, najsłabsze elementy powieści
to wstawki dotyczące scenariusza pewnego serialu, który wprawdzie
ma kluczowe znaczenie dla fabuły, ale fragmenty te są akurat dla
niej całkowicie zbędne. Zakończenie również wzbudza mieszane
uczucia – nie ukrywam, że kulminacyjna scena podczas walki
mieszkańców Wentworth z tajemniczym wrogiem bardzo mnie zaskoczyła
i wzbudziła wiele emocji, ale uważam, że na niej książka powinna
się zakończyć. Ostatni rozdział, choć może nie jest to właściwe
określenie, bo chodzi jedynie o pewien list, mający pewnie w
założeniu nadać zakończeniu nieco inny wymiar, po prostu nie
pasuje do całości.
Podczas omawiania Regulatorów
często nawiązuje się do innej powieści Kinga, Desperacji – obydwie książki łączy wspólny wątek, miasteczko Desperacja
pojawia się też epizodycznie w omawianej przeze mnie pozycji. Warto
jednak podkreślić, że nie stanowią one jednej całości, ani
żadna z nich nie jest kontynuacją drugiej, jak niektórzy czasem
błędnie sugerują. Są to raczej uzupełniające się wzajemnie
historie, bądź ? jak twierdzą inni – dwie wariacje na podobny
temat.
Powieść Regulatorzy została po raz
kolejny wznowiona przez Wydawnictwo Albatros. Niech to stanowi
zachętę dla tych, którzy jeszcze jej nie poznali. Nie jest to
wprawdzie jedna z kultowych pozycji w dorobku Autora, ale pomimo
kilku słabszych punktów, nadal stanowi pozycję wartą poznania.
Zwłaszcza dla fanów Stephena Kinga.
Katarzyna Chojecka