Na hasło \”egipska
władczyni\” 99,9% pytanych odpowie \”Kleopatra\”, a w wyobraźni
będą widzieli młodziutką Liz Taylor lub Monicę Bellucci jako
emanacje Kleopatry VII. Ta legendarna królowa zawładnęła
powszechną wyobraźnią tak bardzo, że zatarła nieco pamięć
innych wpływowych kobiet starożytnego Egiptu. Tymczasem ta rządzona
głównie przez mężczyzn ziemia zrodziła więcej ciekawych
władczyń. W ich losach również kryją się zadziwiające
historie, niezrozumiałe decyzje, tajemnice, walka, uległość i
bunt. Jedną z takich postaci była kobieta-król, Hatszepsut.
\”Hatszepsut\” Petera
Nadiga zaczyna się sceną erotyczną, dość wymownie odtworzoną na
podstawie raczej pruderyjnego rysunku ściennego. Zmysłowy, otoczony
aurą żywicznych wonności bóg Amon uwiódł królewską małżonkę
Ahmes. Tak poczęta została Hatszepsut. Dalej ta malownicza
beletrystyka ustępuje miejsca językowi naukowca. Autor odsłania
przed czytelnikiem wachlarz informacji, jakie badaczom udało się
uzyskać o tej niezwykłej władczyni. Z książki wyłania się
sylwetka silnej, zdeterminowanej kobiety, walczącej o władzę w
męskim świecie. Regencja sprawowana w imieniu bratanka okazała się
niewystarczająca dla jej ambicji, na drodze poszerzania wpływów
stał jednak obyczaj, który nie przewidywał rządów kobiety. Nawet
słowo \”król\” nie występowało w wersji żeńskiej.
Ambicje Hatszepsut
nietrudno zrozumieć. Jak ze spokojem mogła patrzeć, gdy mniej od
niej kompetentni mężczyzna i chłopiec przejmują władzę tylko
dlatego, że ona urodziła się kobietą? Ta bolesna
niesprawiedliwość zaowocowała nietypową decyzją: Hatszepsut
została mężczyzną. Historia jej przemiany i intrygująca
dwoistość płci w przedstawieniach jej jako króla mają swój
smaczek, inne poczynania Hatszepsut zadziwiają jednak równie mocno.
Cała otoczka zdobywania tronu to pasmo szumnych przedstawień i
sztuczek cyrkowych, które miały wykazać jak bardzo najwyższe
godności należą się właśnie najstarszej córce Totmesa I. Z
informacji zawartych w książce wynika, że choć zdobycie władzy
przez kobietę było problematyczne, to starożytni Egipcjanie byli
skłonni w określonych warunkach ją zaakceptować. Aby rządzić,
musiała nieco nakłamać w \”CV\”, plagiatując przy okazji mit o
boskich narodzinach i wpisując swoje imię gdzie trzeba. Do pomocy
zaprzęgła religię, zmyślnie wykorzystując rytuały, wyrocznie,
wierzenia i pamięć ojca, Totmesa I. Najciekawsze jest jednak nie
tyle CO, ale JAK zrobiła.
Książka jest napisana językiem
badacza, który niekiedy staje się monotonny. Narrację ożywiają
jednak liczne cytaty sczytywane ze ścian grobowców, świątyń i
pomników. Dzięki tym źródłom mamy wgląd w opowieści osób z
najbliższego otoczenia Hatszepsut, w ich opinie, życiorysy i
przekonania polityczne. Z inskrypcji obficie komentowanych w książce
można wyczytać jeszcze jedną ciekawostkę, stającą w opozycji do
historii krwawych przewrotów dokonywanych choćby w Europie. Otóż
gdy córka Totmesa I koronowała się na króla, nie zrzuciła z
tronu ani nie skrzywdziła małoletniego następcy. Nawet w pewien
sposób uznawała jego władzę. Ta pogmatwana koregencja to kolejny
intrygujący punkt w życiorysie głównej bohaterki i świadectwo
nieoczekiwanego rysu charakteru. A być może coś jeszcze innego –
autor przedstawia bowiem znane fakty i ich interpretacje, ale zdaje
się dawać do zrozumienia, że niektóre kwestie wciąż pozostają
otwarte. To pobudza wyobraźnię.
Po przeczytaniu książki
odzywa się bolesny niedosyt informacji. Trudno mieć jednak
pretensje do autora, którego ogranicza stan współczesnej wiedzy.
Obyczaj zaklinania przeszłości nie służył jedynie Hatszepsut.
Świat starożytnego Egiptu jawi się w tym kontekście jako
niezwykle chwiejny, pozwala bowiem władcom zmieniać przeszłość
dla własnych interesów, by później ktoś inny, po śmierci
królowej skuł ze ścian jej imię i wymodelował historię według
własnych potrzeb. Historię wszak piszą zwycięzcy. Dodałabym:
żyjący – martwi nie mają głosu. Tak oto Hatszepsut znikała.
Odkopanie jej z gruzów zapomnienia i odtworzenie jej historii
przedstawione w tej książce, to podróż w przeszłość nieco inną
niż ta, którą znamy. Wciąż nie wszystko wiemy o starożytności,
niektóre ślady źle interpretujemy a innych nie dostrzegamy, jednak
stąpanie po nich z odpowiednim przewodnikiem to przyjemne zajęcie.
Myślę, że Peterowi Nadigowi można w tej kwestii zaufać.
Iwona Ladzińska