„Siedem dalekich rejsów” to kolejna powieść autora takich głośnych książek jak „Zły” czy „Dziennik 1954″. Tytuł może wprowadzać w błąd, gdyż właściwie ani razu nie wypłyniemy w morze. Tytułowe Siedem dalekich rejsów to nazwa baru w Darłowie, w którym często będzie toczyła się akcja tej książki.
Autor przenosi nas do powojennych realiów. 1949 rok to już czasy, kiedy Sowieci zrabowali większość majątku zdatnego do zrabowania, oddali łodzie połowowe, na których dotychczas służyło niewolniczo 50 Niemców łowiących im ryby, a słynny srebrny ołtarz zniknął z depozytu w Sławnie. Jeszcze jest możliwość prywatnych interesów, ale coraz bardziej panoszy się komunizm i widmo zagrabienia przedsiębiorstw przez państwo. Taka wizja przyszłości rysuje się dla kapitanatu portowego, hotelu czy baru. Bohaterowie sporo rozmów przeprowadzą właśnie z właścicielami tych przybytków.
Bohaterów mamy kilku, choć najwięcej miejsca poświęcono Ronaldowi Nowakowi oraz Ewie Kniaziołęckiej. On przyjechał tu po raz kolejny z Warszawy i prowadzi jakieś niejasne interesy. Ona jest magistrem historii sztuki i będzie przez trzy dni pracować dla tutejszego muzeum i w kaplicy św. Gertrudy. Obydwoje są zainteresowani zaginionym tryptykiem oraz sobą nawzajem.
Fabuła jest podzielona na trzy rozdziały, odpowiadające o trzech dniach spędzonych przez Nowaka i Ewę w Darłowie. Zobaczymy, jak ekspresowo rozwija się ich romans. Jednak nie samą miłością zajmuje się książka. Autor świetnie rozwija akcję drugoplanową, wprowadzając towarzyszące Ewie czy Nowakowi osoby: właścicielkę hotelu i jej pracownicę, proboszcza i gosposię, maklera okrętowego czy kapitana portu. Będziemy obserwować reakcję lokalnych przedsiębiorców na pogłoski o kolektywizacji i nacjonalizacji ich firm. Jedni upijają się ze zgryzoty, drudzy korzystają, ile się da z jeszcze otwartych dla obcokrajowców granic, inni uciekają albo popadają w marazm. Każdy bohater zasługuje na uwagę, jest odmalowany z niezwykłym wyczuciem i dbałością o autentyzm, żyje własnym życiem. Wreszcie dowiemy się, po co właściwie przyjechał do Darłowa Nowak.
Choć książki nie uważam za zbyt wierną historycznie, to na uwagę zasługuje fakt, iż w miejscowości Krąg pod Sławnem rzeczywiście przebywał człowiek o nazwisku Nowak, który przehandlował za bimber jedno skrzydło tryptyku z Darłowa. Gdyby nie to, nie byłoby po nim śladu jak po Bursztynowej Komnacie. Czy ta historia była impulsem do napisania książki? Kto wie.
Akcja jest niespieszna. Powoli buduje się napięcie, także seksualne. Właściwie kibicujemy Ewie i Nowakowi, by im się udało. Cokolwiek miałoby to być, ale żeby się udało. Co tam komunizm, narzeczony, bujna przeszłość. Co tam nawet już zaplanowana przyszłość – przecież miłość powinna wystarczyć za wszystko. Jednak proza życia przytłacza i przygniata niczym tona węgla. Nie wszystko da się przezwyciężyć, a sam los bywa przewrotny w ostatniej chwili. Rzeczywistość wyprana jest z romantyzmu i nie naprawią jej nawet świetne dialogi niczym z kina międzywojennego.
Książka stanowi jawną krytykę systemu komunistycznego i sam Tyrmand zaznacza we wstępie, że cenzura na długo zablokowała jej wydanie. Tym bardziej że mogła jeszcze przyczepić się do dość lekkiego podejścia do erotyzmu, które też podlegało srogiej ocenie. Choć „Siedem dalekich rejsów” jest ledwo zarysem powojennych czasów i niektóre wątki są w nim prowadzone dość pobieżnie, jest to bardzo ciekawa lektura, która skłania nie tylko do przemyśleń na temat związków, miłości, ale także historii.
Monika Kilijańska
Autor: Leopold Tyrmand
Tytuł: Siedem dalekich rejsów
Wydawnictwo: MG
Wydanie: I
Data wydania: 2023-10-11
Kategoria: literatura piękna
ISBN: 9788377799499
Liczba stron: 192