Czy klasyka literatury ma prawo się zestarzeć? Czy może jako taka ze swej definicji powinna być ponadczasowa? Zadaję sobie to pytanie po lekturze „Małych kobietek” Louisy May Alcott, powieści młodzieżowej z drugiej połowy XIX wieku. Sięgając po tego typu literaturę, trzeba oczywiście mieć świadomość, że zarówno w książkach, jak i na świecie wiele się od tego czasu zmieniło. Zanim więc zaczniemy narzekać na płaskie postaci czy zbytni dydaktyzm autorki, przypomnijmy sobie realia, w których żyła i tworzyła. Jestem zdania, że od czasu do czasu warto sięgnąć po klasykę, nawet jeśli jej lektura stawia momentami opór.
Meg, Jo, Beth i Amy mieszkają z rodzicami w domostwie zwanym Orchard House. Gdy je poznajemy, rodzina jest niekompletna, gdyż ich ojciec wyjechał na front, co postrzegał jako swój patriotyczny obowiązek. Skoro więc głowa rodziny Marchów pełni obowiązki kapelana w czasie wojny secesyjnej, trud wychowania czterech córek spada na matkę, zwaną czule przez córki maminką. Dziewczynki bardzo ją szanują i kochają, a matka stara się wpoić im cechy dobrych panienek, przyszłych żon oraz matek. Szczególnie skupia się na najstarszej Meg (16 lat) i następnej w kolejności, niesfornej chłopczycy Jo (15 lat). Jest Boże Narodzenie, a siostry narzekają nie tylko z powodu pierwszych świąt bez taty, ale i biedy. Nie da się ukryć, że wyjazd pana Marcha zubożył już i tak niezbyt duże zapasy finansowe rodziny. Co to za święta bez prezentów? Po burzliwej dyskusji dziewczęta dochodzą jednak do wniosku, że mają odłożone trochę oszczędności i za nie każda kupi jakiś drobiazg ukochanej mamie, która ciężko pracuje, by miały to, czego potrzebują.
Każda z sióstr postanawia popracować nad sobą i swoimi wadami, by przynieść dumę rodzicom. Meg próbuje spoważnieć (wszak powoli zbliża się do wieku odpowiedniego do zamążpójścia!), Jo zachowywać się trochę bardziej, jak dama, a mniej, jak roztrzepany chłopiec, Beth stara się pokonać wielką nieśmiałość w kontaktach z ludźmi, a Amy mniej patrzeć na siebie i swoje potrzeby, a bardziej na innych. Mądra mama w nienachalny sposób wpływa na nie rozmową i dobrym słowem, często cytując Biblię, jako że rodzina jest mocno wierząca. Równocześnie „maminka” zdaje się wyprzedzać swoją epokę, wpajając dziewczynkom ideały wolności i namawiając je, by znalazły własną drogę w życiu.
„Udowodnijcie, że rozumiecie wartość czasu, dobrze go wykorzystując. Wtedy młodość będzie wspaniała, podeszły wiek nie tak przykry, a życie mimo ubóstwa przyniesie wam sukces.”
Kolejne rozdziały przedstawiają różne sprawy i przygody, które przytrafiają się siostrom March. Przez cały rok (od Bożego Narodzenia do Bożego Narodzenia) możemy obserwować, jak radzą sobie z przeciwnościami losu i jak dorastają, ten rok bez ojca i doświadczenia, jakie ze sobą niesie, wiele zmienia w ich charakterach. Mimo że „Małe kobietki” są mocno nasiąknięte dydaktyzmem (zwłaszcza w momencie udzielania życiowych rad przez ojca, który w listach nie ustaje w wysiłkach ułożenia dziewcząt oraz w niektórych przemowach matki), równocześnie można zauważyć pewnego ducha wolności, który przebija się przez kartki powieści. Już, chociażby fakt zaistnienia takiej postaci jak chłopczyca Jo jest dość niezwykły jak na literaturę dziewiętnastowieczną. Niesforna dziewczyna, jeśli zostanie do tego zmuszona, jest w stanie odważnie przeciwstawić się statecznej, bogatej ciotce, której pomaga, nie mówiąc już o tym, że jej wymarzona ścieżka życiowa dalece odbiega od współczesnego modelu. Jo chce bowiem zostać pisarką i niekoniecznie marzy o mężu i gromadce dzieci.
Zresztą siostry, choć mocno się od siebie różnią, łączy z pewnością to, że każda ma temperament i nie jest jedynie papierową postacią. To nierzadko stanowi źródło ich problemów, ale dzięki temu czytelnicy mają okazję śledzić ich przygody z zainteresowaniem.
Tym, co sprawia, że „Małe kobietki”, mimo pewnej warstwy kurzu, która pokryła tę powieść, czyta się tak przyjemnie, jest przesłanie, że dzięki wsparciu rodziny i przyjaciół można pokonać właściwie każdą przeszkodę. Meg, Jo, Beth i Amy wspierają się w dobrych i złych chwilach, zwierzają ze swoich trosk, a także pilnują się wzajemnie i starają pracować nad swoimi charakterami. Nieocenionym towarzyszem stanie się jedyny chłopiec w tej dziewczęcej paczce, Laurie, czyli dobrze wychowany młody sąsiad zza płotu. Dzięki temu książka daje poczucie ciepła i koi. Nie martwcie się jednak, że podczas lektury utoniecie w lukrze! W tle autorka opisuje codzienność Ameryki żyjącej w cieniu wojny, a także istotne problemy społeczne takie jak bieda, samotność czy niesprawiedliwe podziały w społeczeństwie.
„Wolałabym nie mieć serca… przynajmniej by tak nie bolało.”
Tak, „Małe kobietki” Louisy May Alcott się zestarzały: to było nieuniknione. Inaczej już dziś wychowujemy dziewczęta, a zamążpójście raczej rzadko jest celem samym w sobie, a na pewno, na szczęście, dziś jest niejedyną drogą kobiety dążącej do spełnienia. A jednak pewne aspekty są wciąż aktualne i to czyni lekturę przyjemną i wartościową do dziś. Ja sama, mimo zgrzytania zębami na wychowawcze opowiastki mamy dziewczynek upstrzone cytatami z Biblii, z zaciekawieniem przewracałam kolejne strony, głodna kolejnych przygód Meg, Jo, Beth i Amy. Sympatyzowałam z „niepoprawną” Jo i bliska była mi nieśmiała Beth, ale każda z postaci ma w sobie coś, co wzbogaca tę historię. Piękne ilustracje towarzyszące temu wydaniu to tylko kolejny atut. Są naprawdę przyjemne i klimatyczne!
Trzeba szczerze przyznać, że w „Małych kobietkach” nie znajdziecie porywającej akcji i zdumiewających przygód. Jeśli jednak macie ochotę na spokojną lekturę, a jesienna aura do takich moim zdaniem zachęca, weźcie tę powieść, ciepły kocyk oraz herbatkę czy kakao i zanurzcie się w historię czterech sióstr. Ukoi was i może pozwoli na nowo uwierzyć w to, że świat bywa dobry, a ludzie życzliwi.
Karolina Sosnowska
Autor: Louisa May Alcott
Ilustrator: Frank Thayer Merrill
Tłumaczenie: Joanna Wadas
Tytuł: Małe kobietki. Wydanie ilustrowane
Tytuł oryginału: Little Women
Wydawnictwo: MG
Wydanie: I
Data wydania: 2023-10-11
Kategoria: obyczajowa
ISBN: 9788377795712
Liczba stron: 464