Po dużym sukcesie “We Sing, We Dance, We Steal Things” powraca z równie ciekawym albumem zatytułowanym “Love Is A Four Letter Word”. Po czterech latach pora przypomnieć sobie charakterystyczny wokal i swoistą atmosferę towarzyszącą każdemu przesłuchaniu jego poprzednich dokonań. Nowe wydawnictwo utrzymuje stylistykę wcześniejszych krążków – Mraz nie wysila się na oryginalność, on bawi się muzyką, zarażając pozytywną energią wszystkich dookoła. Ta płyta to idealna propozycja na upalne dni jako podtrzymująca atmosferę lenistwa, ale i świetna sprawa na zimowe wieczory, gdy potrzeba takiego energetycznego “kopa” w postaci świeżej, podnoszącej na duchu płyty. Wszystko to wokalista zawarł w dwunastu zupełnie nowych kawałkach. Mraz udowodnił, że stoi na równi z Jamesem Morrisonem czy Ollym Mursem, a nawet, kto wie, czy tym dokonaniem ich nie przebił. Wszyscy czarują głosem i prostotą swoich utworów, ale o ile Murs poszedł w stronę tanecznego popu, a Morrison sili się na poważne ballady, tak Mraz przekonuje, że siła wciąż tkwi w swobodnych, letnich kawałkach.
Kto spróbuje zaprzeczyć, jakoby “The Freedom Song” czy “The Woman I Love” to piosenki smętne i nijakie? One kipią pozytywną energią, nie zobowiązując słuchacza do wysiłku, pomyślenia czy wysilenia się przy tłumaczeniu tekstów. Oczywiście, należy śmiało i otwarcie powiedzieć, że płyta nie wnosi nic do muzyki popularnej; Mraz trzyma się obranego kierunku i solidnie w nim drąży. Można by rzec: “Krążek jak każdy inny”, ale nie każdy przenosi w sposób tak banalny, tyle świeżości i energii, poprawiając słuchaczowi humor. Nie każdy krążek hipnotyzuje singlami, jak “I Won’t Give Up”. W końcu nie każda płyta to zbiór piosenek napisanych pod natchnieniem chwili, ulotnych wrażeń. Sprawia to, że “Love Is A Four Letter Word” może trafić do każdego odbiorcy.
Kończąc, to solidna, dobrze zrealizowana płyta, w której Mraz już nie szuka swojego miejsca w świecie muzyki, ale utwierdza swoją mocną pozycję w nurcie, który reprezentuje. Taki pop to czyta przyjemność – dojrzały, emocjonalny, a jednocześnie nie ukrywający, że nie posiada wartości artystycznych. Bo powiedzmy sobie szczerze, niektóre płyty mają też odprężać i relaksować, nie wymagając od słuchacza zupełnie niczego. Ta, do takich należy, a traktuję to jako wielki plus!