Znacie historię “Czarnoksiężnika z Krainy Oz”? Jeśli nie z książki, wydanej po raz pierwszy w Chicago w 1900 roku i będącej pierwszym utworem fantasy w literaturze dziecięcej, to zapewne z którejś z licznych ekranizacji. Osobiście najbardziej pamiętam musical z 1939 roku, w którym obok Judy Garlad wystąpił Frank Morgan, Ray Bogler i Jack Haley. O kimś zapomniałem? A tak, w tym przesłodzonym do odruchów wymiotnych, typowo plastikowym amerykańskim filmie familijnym kręcił się w okolicach cudownych butów Dorotki niejaki Toto, frędzlowaty przedstawiciel rodziny psowatych.
Dziecięciem będąc wzruszałem się losem 12-letniej Dorotki Gale, która została porwana przez trąbę powietrzną i przeniesiona na drugą stronę tęczy, do fantastycznej krainy Oz. Płakałem nad losem Cynowego Drwala, Stracha na Wróble i Tchórzliwego Lwa, cierpiących na syndrom Koziołka Matołka (szukają po serokim świecie tego, co jest bardzo blisko). Współczułem małej dziewczynce i jej czworonożnemu przyjacielowi, których matka natura rzuciła do krainy zidiociałych optycznie kurdupli, małp z Lufthansy, a przede wszystkim do trójki rasowo odmiennych debili. Nie dziwi zresztą ta środowiskowa odmienność – Frank Baum, twórca cyklu powieści o Dorotce i Krainie Oz był skrajnym przykładem rasisty i ksenofoba.
I wydawało się, że Kraina Oz stracona jest już dla ludzkości (a szczególnie dla jej najmłodszych przedstawicieli), gdy na rynku wydawniczym pojawiła się książka Gregory’ego Maguire “Wicked. Życie i czasy Złej Czarownicy z Zachodu”, odkłamującej nieco historię samej Krainy, a w szczególności tytułowej Czarownicy.
Książka ukazała się w Stanach w 1995 roku. Osiem lat później, w 2003 roku, na jej podstawie powstał musical broadwayowski pod tym samym tytułem. Niestety potrzeba było kolejnych siedmiu lat, by w 2010 roku “Wicked…” pojawiła się, za sprawą Wydawnictwa Initium, w polskich księgarniach.
Zazwyczaj świat otaczający głównych bohaterów książki postrzegamy jako płaski ciąg przydrożnych banerów. Wiadomo, że jest i wiadomo że w jakiś, mniejszy lub większy sposób, wpłynął na bieg wydarzeń. Nie zdajemy sobie jednak sprawy, że podobnie jak w przypadku anegdotycznej ilustracji zjawiska chaosu determistycznego, czyli “efektu motyla”, życie naszych bohaterów jest bardzo wrażliwym na zmiany warunków początkowych układem nieliniowym, na który wpływa każdy element otaczającego świata. Główny wątek historii to wielka układanka, w skład której wchodzą również te statyczne (wydawać by się mogło) banery.
Do życia Elfaby – tytułowej Złej Czarownicy z Zachodu, Gregory Maguire podszedł jako do takiego układu – układanki, którego ukształtowaną, ostateczną formę widzieliśmy w dziele Franka Bauma. Co jednak zdeterminowało jej charakter, jakie wydarzenia odcisnęły się piętnem na jej dorastaniu, że miast zostać matką, żoną czy kochanką, a życie podporządkować maksymie ukutej przez Juliusza T.:
Tak dla wspólnej korzyści
I dla dobra wspólnego
Wszyscy muszą pracować,
Mój maleńki kolego.
stanęła po ciemnej stronie mocy.
Już sam początek zwiastuje, że łatwo jej w życiu nie będzie…
Oto piękna i jeszcze aktywna seksualnie żona miejscowego pastora – Frexa, wywodząca się z bogatego i wpływowego rodu – Melena, rodzi dziewczynkę. Poród odbywa się w pełnej konspiracji, z dala od domu, albowiem tego samego dnia miejscowi wieśniacy z osady, zwanej Pospieszne Granice, zagięli parol na jej męża. Czy to wpływ nietypowych okoliczności przyrody, klątwa ciemnego ludu, a może fakt, że niewiasta pod nieobecność męża ostro nadużywała środków odurzających i w stanie kompletnego naćpania wpuszczała pod dach i do pochwy każdego napotkanego wędrowca, dziewczynka która przychodzi na świat jest całkiem zielona i wyposażona w ostry garniturek zębów… Dziecku jakimś cudem udaje się przeżyć w małomiasteczkowo-wiejskim środowisku, wydawać by się mogło o zerowej tolerancji na taką odmienność (nawet w czarodziejskiej krainie). Dorasta, choć lekko nie jest.
Wreszcie Elfaba (bo tam ma na imię dziewczątko) wyrusza w świat po naukę. Niestety nie zawsze taką, jaką chciałaby zdobyć. Nie dość jednak, że niewiasta różni się od innych umaszczeniem, to na dodatek większość czasu spędza nad książkami. Odrzucenie poza margines towarzyski i to na własne życzenie (duszą towarzystwa Elfaba raczej nie jest) nie sprzyja zacieraniu różnic, i tych wynikających z wyglądu jak i tkwiących głęboko w duszy.
Oczywiście Maguire nie skupia się tylko na samej Elfabie. Przez karty książki przewija się też cała plejada bohaterów znanych z “baumowego” oryginału, łącznie z trójką rasowo odmiennych późniejszych przyjaciół Dorotki. Dzięki temu zabiegowi dowiadujemy się o dość traumatycznych przeżyciach Cynowego Drwala, Stracha na Wróble i Tchórzliwego Lwa, dla których późniejsze przygody były połączeniem joggingu i sesji terapeutycznej.
Wielu naukowców i znawców literatury uważa, że “Czarnoksiężnik z Krainy Oz” jest powieścią z kluczem. Przygody młodego dziewczęcia po drugiej stronie tęczy rzekomo odnoszą się do sytuacji Stanów Zjednoczonych na przełomie XIX i XX wieku. W przypadku Bauma do czynienia mamy z napompowaną machiną władzy, starającą się – poprzez nielogiczne rozporządzenia – zachować pozory zaplanowanej działalności (nikt mi nie wmówi, że edykt szarlatana Oza o noszeniu stosownych okularów w Szmaragdowym Grodzie nie jest przejawem kreowania przez niego pozorów władzy w momencie, gdy tak faktycznie jest jej pozbawiony). Maguire poszedł nieco dalej i przedstawił kulisy władzy, pełne nadużyć, okrucieństwa, nienawiści, małostkowości i sprzeniewierzenia się zasadom moralnym. Wszystkie te elementy złożyły się lub wpłynęły na układankę zwaną Elfaba. W ostatecznym rozrachunku na złą układankę…
Początek “Wicked. Życie i czasy Złej Czarownicy z Zachodu” nie przyciąga. Czytelnika znużyć może sielski krajobraz i nuda wiejskiego życia. Objaśnianie świata również autorowi nie wychodzi zbyt dobrze. W momencie kiedy w innych powieściach na dzień dobry dostaje się kopytem między oczy, a dalej jest jeszcze boleśniej, Maguire serwuje nam przypowieść o wartościach rodzinnych i negatywnym wpływie używek na życie seksualne dzikich. Zapewniam Was jednak, że po przejściu tego sielskiego piekła jest już tylko lepiej. Widać, że Gregory potrzebował miejsca na rozpędzenie pióra. A to śmiga potem z prędkościami podświetlnymi nie dając możliwości na głębszy oddech.
Książka warta polecenia. Elfaba rulez!