Stone Sour to jeden z tych zespołów, od których oczekuję wręcz genialnie brzmiących płyt. Sama grupa zaczęła zresztą z wysokiego C, od krążka “Stone Sour”, ustawiającego ekipę ze Stanów Zjednoczonych w czołówce moich ulubionych grup. Emocje związane ze słuchaniem Stone Sour nie minęły po “Come What(ever) May”, nieco słabszym od poprzedniczki, ale posiadającym hitowe “Through Glass”, “30/30-150” czy “Sillyworld”. Nowy krążek Coreya Taylora i spółki, zatytułowany “Audio Secrecy” nie jest natomiast ani słaby, ani wyjątkowo dobry. Jest zwyczajnie nijaki. I stwierdzić to muszę z wyjątkowym bólem serca.
Ani mnie to ziębi, ani mnie to grzeje – takim, rodzimym związkiem frazeologicznym w skrócie mogę opisać moje odczucia związane z przesłuchaniem nowego wydawnictwa Stone Sour. To kawałek fajnego, rockowego grania, z niezłą melodyką i adekwatnym pieprznięciem w momentach, które aż o to pieprznięcie się proszą, lecz całości brakuje tego czegoś. Czegoś potrafiającego skupić moją uwagę na płycie przez długie godziny. “Stone Sour” atakowało agresywnym brzmieniem od pierwszej do ostatniej piosenki. “Come What(ever) May” już tak dobre nie było, ale posiadało odpowiednie rozstawienie hitów, dzięki czemu cały krążek też można zaliczyć do jak najbardziej udanych. Tym razem jednak coś poszło nie tak. Chociaż sam Corey Taylor, wokalista znany z występów w Slipknocie, zapewniał nie tak dawno, że “Audio Secrecy” to jedna z najlepszych płyt, jakie od dłuższego okresu udało mu się nagrać, to ja śmiem się z Amerykaninem nie zgodzić…
“Audio Secrecy”, między Bogiem a prawdą, to kilka kawałków ciągnących całość i niemrawy ogon dźwiękowy, który przyczepiony do płyty, telepie się na wszystkie strony zupełnie bez sensu. Są tu piosenki genialne, jak chociażby singlowe “Say You’ll Haunt Me”, w którym Stone Sour idealnie żongluje ostrością oraz melodyką. Są jednak i takie utwory, które swą nijakością zanudzają mnie do tego stopnia, że czym prędzej je wyłączam. “Let be honest” – nie przyciągająca kompletnie niczym – to tylko jeden z przykładów.
Na szczęście (tak dla mnie fana zespołu, jak również samej grupy) mimo wszystko tych dobrych piosenek Stone Sour zgromadziło więcej. To przede wszystkim “Hesitate”, powerballadowy kawałek, któremu udało się na dłużej przykuć moją uwagę. Podobnie rzecz wygląda z najmocniejszym na całej płycie “Mission Statement”, pełniącym podobną funkcję na “Audio Secrecy”, co “30/30-150” na “Come What(ever) May”. Fani ostrego brzmienia przecież też coś z płyty mieć muszą. Nieźle brzmią również wolniejsze “Dying” czy “Imperfect”, bijące na głowę inne utwory zawarte na płycie: “Miracles”, “Pieces” czy “Nylon”.
Według wielu “Audio Secrecy” jest krążkiem zbyt łagodnym, niepotrzebnie dopieszczonym, ze zbyt małą ilością rockowej fantazji. Moim zdaniem to prawda. Stone Sour zbytnio zaufało fali uniesienia spowodowanej zadowoleniem z największego hitu grupy, przebojowego Through Glass”, postanawiając niemal całą płytę przerobić na to kopyto. Eksperyment do końca się nie udał. Szkoda, bo nie na taki album czekałem przeszło cztery lata…
Tracklista:
1. “Audio Secrecy” (Instrumental)
2. “Mission Statement”
3. “Digital (Did You Tell)”
4. “Say You’ll Haunt Me”
5. “Dying”
6. “Let’s Be Honest”
7. “Unfinished”
8. “Hesitate”
9. “Nylon 6/6”
10. “Miracles”
11. “Pieces”
12. “The Bitter End”
13. “Imperfect”
14. “Threadbare”
Skład zespołu:
Corey Taylor – wokal
James Root – gitara prowadząca
Josh Rand – gitara rytmiczna
Shawn Economaki – bas
Roy Mayorga – perkusja