Czy
książka o tytule Melanżeria
może być wielka? Tytuł sugeruje opowieść o młodych, pięknych i
bogatych, którzy przepijają fortunę, nigdy nie schodzą z bani i
korzystają z życia pełną piersią i obolałą wątrobą. Chciałam
komedii w stylu Przyjaciół,
chciałam lekkiego powieścidła w którym odnajdę sens moich
ostatnich, imprezowych wakacji. Nie odnalazłam, dzięki Bogu, a
książka okazała się… naprawdę mocnym przeżyciem. Nie chcę
rozwlekać wstępu, szczerze, chociaż od półtorej godziny układam
w głowie co napisać, jeszcze nie wiem. Pójdę na żywioł.
Melanżeria
zaczyna się opowieścią o trzech różnych osobach. Jest Iza,
pochodząca z Białegostoku, która marzy o lepszym świecie, chce
się wyrwać z szarzyzny miasta, gdzie wschodnie wpływy są
synonimem zacofania. Jest Anita, dziecko, które ma wszystko i uważa,
że na wszystko zasługuje, która ma pazury, by to co wymarzyła
zdobyć. Jest Tomek, który pochodzi z nieźle sytuowanej rodziny, a
jednak czuje, że jest inny. Ucieka do Włoch, a później wraca do
Polski i żyje ponad stan i używa życia. Drogi tej trójki
spotykają się w Warszawie w latach dziewięćdziesiątych,
transformacja ustrojowa, nowe nieograniczone możliwości. Świat
należy do nich. I chociaż każde z nich jest tak różne od
pozostałych, to w jakiś sposób ta relacja się zacieśnia i
przeradza w pewien rodzaj symbiozy. Żyją, jak królowie życia.
Imprezy, narkotyki, luksusowe hotele, ekskluzywne wyjazdy. Mają
życie jak w serialu. Tylko, że za wszystko w życiu trzeba zapłacić
i niepostrzeżenie ta bajka zamienia się w prozę życia. Paskudną,
odrażającą. Jakby życie chciało odpłacić im proporcjonalnie,
za super dotychczasowe życie, dając w kość.
Nie
mogę odnieść się do moich wspomnień z lat dziewięćdziesiątych,
bo na mojej prowincji grałam w gumę i emocjonowałam się nowym
odcinkiem Czarodziejki
z księżyca,
ale pewne rzeczy są powszechnie znane. My zachłysnęliśmy się
gorbaczówką (aluzja
do kabaretu Tey), to właśnie opowieść o takich ludziach, którzy
uznali, że nowa rzeczywistość daje im niemalże nieograniczone
możliwości, że są panami życia, że są nieśmiertelni a błędy
nie mają konsekwencji. Cudownie napisana jest postać Izy, sądzę
że wciąż są takie szare dziewczyny, z szarych mieścin, które
ciągną do stolicy, pełne ideałów i marzeń, po kolei odrzucają
zbędne balasty i okazuje się, że przeobrażają się nie do
poznania. Tylko później, odrzuciwszy istotę swego człowieczeństwa,
zostaje tak jakby pusty szkielet. Jako kontrapunkt mamy Anitę, która
jest wyrachowana, prędko dławi ewentualne wyrzuty sumienia i zawsze
spada na cztery łapy. Zupełnie wyjątkową postacią jest Tomek,
niby niebieski ptak, który jak Ikar wznosi się coraz wyżej, aż w
końcu…
Gorzka
jest ta lektura, refleksyjna. Taka bardzo dobra, pomimo, że nie ma
jakiejś oszałamiającej objętości, to jednak daje do myślenia i
naprawdę rusza. Jedyne co mogę jej zarzucić, to, to, że jest
taka krótka. Tylko tyle.
Katarzyna Mastalerczyk