Rozdzierający
literacki debiut, który przebojem wdarł się na listy bestsellerów.
Zagadkowa okładka, która kojarzyła mi się z żaglami wielkiego
statku, a przy bliższym badaniu okazała się dachami z typowego
amerykańskiego osiedla, jakie znamy z filmów. Obiecywałam sobie po
niej wiele, chociaż trochę się obawiałam czy nie okaże się to
najeżoną frazesami, ambitną powieścią o wszystkim i o niczym.
Wątek irlandzkich imigrantów w USA jest wątkiem o ogromnym
potencjale, ale już sporo na ten temat napisano, w końcu Stany to
imigranci, pogoń za marzeniami, poszukiwania Złotej Krainy i Ziemi
Obiecanej, często, są to poszukiwania najeżone cierpieniem i
wieloma złudzeniami. Nie do końca to rozumiem bo ja sobie emigracji
nie wyobrażam, a wszystkie te twierdzenia, że Ameryka to jedyny
kraj w którym żyje się jak w raju, tylko mnie śmieszą.
Eillen
jest córką irlandzkich imigrantów, urodziła się w latach
czterdziestych i bacznie obserwowała życie swoich rodziców, mając
nadzieję, że jej życie będzie lepsze. Jej matka rozpiła się
przeżywszy załamanie nerwowe spowodowane poronieniem, ojciec zaś
pił również, ale stanął na nogi, gdy dostał pracę w firmie
transportowej, tam rozwija skrzydła i zyskuje szacunek
współpracowników. Wspólne problemy, zamiast zbliżyć małżonków
wykopują pomiędzy nimi przepaść Nie do pokonania. Eillen nie chce
takiego życia, ma talent do nauki, dlatego wybiera szkołę
pielęgniarską, mogłaby studiować medycynę, ale brak jej pewności
siebie. Poznaje także Eda, inteligentnego lekarza, który może nie
jest super przystojny, ale jest inteligentny i wydaje się być
dobrym materiałem na męża, a jak będzie naprawdę? Któż to może
wiedzieć. Życie to loteria.
Przypomnij
mi kim jestem
to ambitna opowieść o korzeniach, tożsamości, walce o lepsze
życie. Napisana jest w charakterystyczny sposób, który nie sprzyja
w zaczytaniu się. Lepiej tę książkę czytać fragmentami i zanim
przyzwyczaimy się do tego stylu, to chwilę trzeba się przemęczyć.
I moim zdaniem książka naprawdę miała ogromny potencjał, gdyby
Autor wyciął część opisów, książka trochę trąci dłużyzną.
Ostatnio wydaje mi się, że za łatwo książkę psuje nadmiar słów,
nadmiar opisów, a przecież mniej to czasami lepiej,
niedopowiedzenia tak wspaniale działają na wyobraźnię i potrafią
rozedrzeć duszę, lepiej niż usypiający słowotok.
Katarzyna Mastalerczyk