Kiedy miałam dziesięć lat za stereotyp przyczynków do
niechęci wobec rodzinnych zjazdów (a więc najczęściej wizyt świątecznych)
uważałam powracające jak mantra pytanie: co w szkole? Kiedy podrosłam (to
znaczy – teraz) znajduję ku temu znacznie więcej przyczyn, ale na pierwszy plan
wciąż wysuwa się jedno pytanie. Teraz już zupełnie, ale też absolutnie
upierdliwe: to kiedy ślub?
Nie dziwi mnie więc absolutnie strategia reżysera filmu \”Kochajmy się od święta\”, który za punkt wyjścia dla opowiadanej przez siebie
historii przyjął niechęć poszczególnych członków rodziny do wspólnego spędzenia
Gwiazdki. Tak samo, jak nie dziwi mnie wykorzystanie opisanego wyżej wątku
dopytywania o sytuację związkową. Rozgrzebywanie spraw sercowych to jednak
szczyt góry stereotypów, z którymi można spotkać się w \”Kochajmy się od
święta\”. I chociaż zwykle ganię podobną wtórność, to w przypadku produkcji
Jessiego Nelsona nie sposób nie zauważyć jej niewymuszonej lekkości i
dziwacznej, czasami uroczej, autentyczności.
Cooperowie to rodzina jakich wiele. Rodzice zdążyli już
zmienić się w dziadków, a dzieci w rodziców. Jedni dla drugich mają coraz mniej
czasu i coraz mniej orientują się w tym, co u kogo słychać. A u Cooperów dzieje
się wiele. Sam (John Goodman) i Charlotte (Diane Keaton) po czterdziestu latach
związku przechodzą małżeński kryzys; Hank (Ed Helms) od kilku miesięcy udaje,
że chodzi do starej pracy, a tak naprawdę ponosi porażki na każdej kolejnej
rozmowie kwalifikacyjnej; Bucky (Alan Arkin) przesiaduje w barze z paskudnym
jedzeniem tylko dlatego, że odnalazł bratnią duszę w pracującej tam kelnerce,
Ruby (Amanda Seyfried); Eleanor (Olivia Wilde) spotyka się z żonatym mężczyzną;
Emma (Marisa Tomei) zostaje przyłapana na kradzieży; a ciotka Fishy (June
Squibb)… No cóż, może chociaż ona jedna ? dzięki dziurom w pamięci – naprawdę
czuje się szczęśliwa?
Wątków jest sporo, a film trwa zaledwie sto minut, nie ma
się więc co dziwić, że głęboko zarysowanych profilów psychologicznych widzowie
tutaj nie spotykają. Problemy przewijające się na ekranie, chociaż niezwykle
aktualne i \”na czasie\”, są zaledwie sygnalizowane, sprowadzone do kilku
prostych, acz bez trudu rozpoznawalnych na podstawie innych tekstów kultury
wzorców. O dziwo, nie jest to wadą produkcji. Wydaje się, że Nelson okroiła
kolejne wątki z kolejnych elementów o tyle zgrabnie, że nie pozbawił ich przy
tym angażującej dramaturgii. Co więcej, liczne niedopowiedzenia i niejasności
pozwalają na wrzucenie w tryby następujących po sobie historii własnych
przeżyć, przemyśleń, doświadczeń.
Przyznaję szczerze, że sięgając po \”Kochajmy się od święta\”
liczyłam na głupiutką, niezobowiązującą komedyjkę, której twórcy nie mieli
aspiracji, by choć trochę się nad swoim obrazem wysilić. Tymczasem \”Kochajmy
się od święta\” na wielu płaszczyznach zaskakuje. Zaczyna się już od samej
gatunkowości. Jeżeli chciałoby się mówić o filmie Jessie Nelson jak o komedii,
to na pewno nie bez użycia przymiotnika \”gorzka\”. Zdecydowanie bardziej pasuje
do tego tytułu miano komediodramatu. Zwłaszcza, gdy dodać do zabawnych scen
poważne rozmowy o przemijaniu, czy ich postaciowe egzemplifikacje. Z drugiej
jednak strony, głownie za sprawą narratora z offu i finalnego pojednania (rzecz
nie mogłaby się przecież potoczyć inaczej), można na \”Kochajmy się od święta\”
spojrzeć jak na ciepłą produkcję familijną. Ostatecznie wszystkie poważne
problemy sprowadzone zostają do wzruszającego przypomnienia, że w kupie siła,
prawda wyzwala, a prawdziwa miłość znajdzie nas czy tego chcemy, czy nie.
Różnorodność to zresztą słowo, które najlepiej opisuje każdy
z aspektów filmu Nelson. Pasuje zarówno do gatunkowości, jak i poziomu
wykorzystanego dowcipu, który waha się od psa-pierdzioszka do inteligentnego sarkazmu
i zaskakujących żartów sytuacyjnych. Idealnie oddaje także charakter obsady,
która aż skrzy się od rozpoznawalnych i cenionych nazwisk. Z jednej strony mamy
czterokrotnie nominowanych do Oscara (z jedną statuetką na koncie) Alana Arkina
i Diane Keaton, z drugiej flirtującego częściej z popkulturą Anthony\’ego Mackie
czy znaną przede wszystkim z roli serialowej Olivię Wilde. Podobne decyzje
mogły doprowadzić do jakościowej destrukcji czy po prostu wyraźnej nierówności
obrazu, tymczasem jest naprawdę przyjemnie.
\”Kochajmy się od święta\” najpewniej nie trafi na moją listę
najchętniej oglądanych w świątecznym okresie produkcji, ale być może kiedyś
jeszcze do tego tytułu wrócę. Zwłaszcza, że pod płaszczykiem lekkiego kina
skrywa subtelne, acz celne obserwacje. Cooperowie napotykają na swojej drodze
konsumpcyjny sklepowy ścisk i tabuny wymęczonych Mikołajów-przebierańców, a
przywołujące ich wspomnienia narrator jasno daje widzom do zrozumienia, że w
ten radosny świąteczny czas, nie każdy uśmiech jest prawdziwy. Czasami to tylko
gra pozorów, nakładana maska. Ale nie na siłę, a z pragnienia, by choć przez
ten jeden dzień w roku być razem, by \”żyć z całych sił i uśmiechać się do
ludzi\”.
Alicja Górska