Każdy
powrót do Hrabiego
Monte Christo to
podróż do mojego dzieciństwa. Miałam z 9 lat, może koło 10 gdy
Tata dał mi tę powieść i kazał czytać. Tatuś, jakkolwiek
bardzo kochany, chyba przeceniał moje możliwości. To nie jest
powieść dla takiego dziecka. Dlatego przemęczyłam kilka stron i
porzuciłam lekturę, wróciłam do niej dopiero parę lat później
i wtedy już się nią zachwyciłam. Od kilkunastu lat (takie
stwierdzenia pokazują, jak starą raszplą jestem), wracam do tej
książki i za każdym razem coś innego zachwyca mnie, a już całość
po prostu powala. Tym razem w łapki wpadło mi dwutomowe wydanie z
wydawnictwa MG. Nadal nie porównałam zawartości, ale to pierwszy
tom, emocje dopiero nadejdą, chociaż i w pierwszym tomie dzieje się
sporo.
Poznajemy
dziewiętnastoletniego Edmunda Dantesa, ów młodzian wydaje się być
pobłogosławiony przez los. Wprowadza do portu piękny okręt, po
drodze zmarł kapitan, a Dantes wydaje się być najbardziej
naturalnym kandydatem na nowego dowódcę. Chłopak zaręczony jest z
piękną Katalonką – Mercedes, w domu zaś czeka na niego
stęskniony ojciec. Chłopak wkracza w najlepsze lata które
przynieść mu mają szczęście, fortunę i szacunek. Niestety, jest
kilka osób, którym szczęście Edmunda jest solą w oku. A że
czasy we Francji są niespokojne, to łatwo wykorzystać wichry
historii by wtrącić do więzienia niewinnego chłopaka. Zaśmiejecie
się, bo w końcu i dziś więzienia pełne są niewinnych. Tylko, że
Edmund trafia do cieszącej się złą sławą twierdzy If, w wyniku
kłamliwego anonimu a dożywocie załatwi mu ambitny prokurator,
którego ojciec jest bonapartystą, a młody prokurator jak
chorągiewka ustawia się zgodnie z politycznym wiatrem. No i może
Edmund zgniłby w lochu, gdyby nie spotkał uważanego za wariata
księdza Farię, który wyznaje mu nie tylko tajemnicę wielkiego
skarbu, ale także pokazuje Dantesowi, jak przypieczętowano jego
los. W ten sposób w niebyt odchodzi dobry, pełen młodzieńczych
ideałów chłopiec, w jego miejsce pojawia się anioł zemsty.
Dobra,
oczywiście, że się popłakałam na pierwszym tomie, tak gdzieś w
połowie. Przykro czyta się początek, gdy już wie jaki los spotka
Edmunda, jest taka sielanka, a my wiemy co się czai za rogiem. To
chyba taka przestroga, żeby nie cieszyć się za szybko, chociaż
gdyby tak myśleć, to najlepszy moment na radość, to łoże
śmierci. A jednak jak tak myślę o tym co spotkało Dantesa, to
burzy się we mnie krew z buntu przeciwko niesprawiedliwości.
Powiecie, że w końcu Edmund też nie jest… dobra, bo zaspojleruję
drugi tom. Może z oceną bohaterów wstrzymam się, gdy będę
omawiała tom drugi.
Ten
niech będzie dla Was zachętą, bo warto czytać klasykę, zwłaszcza
taką, pełną odniesień do mitologii, do historii, czyli napisaną
tak, jak już nigdy nikt nie pisze. Mam jakieś drobne uwagi, np. Ne
bis in idem
przełożone jako nic
dwa razy się nie zdarza???
Serio??? Jednak to w sumie drobiazg, ale wiecie, ja tę powieść
kocham, kocham miłością podlotka, który na początku miał uraz,
ale później dostrzegł w tej powieści, cudowny, lśniący
wszystkimi kolorami witraż, jak dzieło sztuki. Więc polecam!!
Katarzyna Mastalerczyk