Książka ukazuje historię młodzieńca – Doriana Graya, jego przemianę na przestrzeni lat. Zapoznajemy jeszcze niepełnoletniego, nieco naiwnego i nieśmiałego chłopca, u progu dorosłości. Bardzo urodziwego, jednak nie do końca zdającego sobie sprawy z własnych atutów, albo… dobrze się maskującego.
Pewien malarz, zachwycony zniewalającym urokiem młodziana, postanawia uwiecznić go na swym płótnie, jak twierdzi w mężczyźnie, jest coś, co przyciąga i wydaje się, jakby miał w sobie magnetyzm. Podczas jednego ze spotkań do pozowania, Doriana Graya poznaje przyjaciel artysty – lord Henryk. Spotkanie to sprawia, że młodzieniec czuje się jakby wybudzony z letargu, spostrzeżenia oraz uwagi, które serwuje Henry, są bardzo śmiałe i niekiedy kontrowersyjne. Niedoświadczonego Graya krępują słowa starszego mężczyzny, ale i również fascynują.
Dotąd był, żył w innym wymiarze, teraz jego zainteresowania nabrały innej perspektywy, a ciekawość tego, co wkoło, nabrało intensywności…
Powieść ukazuje przemianę młodzieńca, który z początku wydawał się zupełnie inny, niż przyszłość go ukształtowała. Był jak trucizna, zniewalał urokiem, a jednak potrafił zniszczyć każdego, kto znalazł się w jego pobliżu, zachciał nawiązać głębszą relację. Jakby ciążyło na nim przekleństwo. Próżność zaczęła zwyciężać nad morałami.
Chciał zawsze być piękny i młody, ale czy spodziewał się jakie konsekwencje poniesie, jaka zapłata będzie za tak zuchwałe życzenie? Czy było warto?
Jak wspomniałam na wstępie, książka jest okrzyknięta fenomenem. Klasyką, która zostanie nieśmiertelne. Być może tak będzie. Niestety nie w moim odczuciu. Dla mnie lektura Doriana Graya była czymś okrutnym. Uwielbiam klasykę, im więcej zawiłości psychologicznych, tym lepiej. Tutaj drażniło mnie wszystko. Styl autora, problematyka, główny motyw.
Tyle rozważań, złotych i jakże wciąż na czasie myśli. Cóż z tego? Żadne mnie nie przekonało. Czytałam zirytowana. Postać Graya drażni, przemyślenia lorda i malarza były jeszcze gorsze. Ich zachwyty nad powierzchownością młodziana – pozostawię bez komentarza. Nieszczególnie mam siłę robić dogłębną analizę przekazu, nad którym każdy pieje z radości i oszołomienia. Mnie nie podbił. Przeczytałam, wiem co Wilde chciał ukazać czytelnikowi, tylko forma nie urzekła mnie. Nie zostałam wciągnięta. Był może jeden maleńki wątek, który wywołał chwilowe zainteresowanie. Na bardzo krótko.
Z tego, co już zauważyłam, jako jedyna nie dołączyłam do grona uwiedzionych tą historią, przykro mi bardzo. Liczyłam na większą dawkę emocji, przeżyć wewnętrznych. Zakończenie jest jedyną i najmocniejszą stroną historii. Całość niestety jawi się bez wyrazu. Nie po taką klasykę lubię sięgać.
Decyzje o przeczytaniu, pozostawiam do indywidualnej oceny, nie będę zniechęcała, ani namawiała wbrew mojej opinii. Niech każdy sięga lub nie, na własną odpowiedzialność.