Po tym wyjaśnieniu można zająć się fabułą powieści. Mamy przyszłość, w której wreszcie międzygwiezdne podróże są możliwe. Małemu konsorcjum udaje się zebrać wystarczającą liczbę środków, by odpowiednio wyposażyć statek-arkę \”Ariel\”, która zawiezie kilka tysięcy kolonistów na odległą o 69 lat świetlnych od Ziemi planetę Zielnik. W związku z niedawnym rzeczywistym odkryciem przez naukowców z NASA i UE układu gwiezdnego z aż 7 planetami skalistymi (w tym minimum trzy powinny mieć wodę w stanie płynnym) i to tylko 39 lat świetlnych od nas, takie zawiązanie fabuły coraz bardziej przestaje być zupełnie niewiarygodne. Jeszcze tylko ludzkość odkryje lepszy typ napędu i fikcja stanie się rzeczywistością. Zaczniemy kolonizować inne ciała niebieskie i dzięki temu prawdopodobieństwo naszego samounicestwienia zostanie znacznie oddalone.
Tym bardziej, że Nancy Kress równie ponuro jak nasi ekolodzy zarysowała przyszłość Ziemi. Bród, smród i ubóstwo, razem z wojną, zanieczyszczeniem środowiska, przeludnieniem, terroryzmem. Na skutek katastrof naturalnych struktury państwowe się załamały i nastąpił regres w technologii. Sam nie wiem co o takiej teorii myśleć, bo dziś zahamowanie rozwoju cywilizacji wydaje mi się nie do pomyślenia. Ale jak sobie przypomnę co się działo po upadku Imperium Rzymskiego, albo jakie ponure wizje postapokaliptyczne serwuje nam dziś popkultura, nie mogę jej całkowicie wykluczyć. Dlatego kosmos staje się ostateczną granicą ale konieczną do przekroczenia, by człowiek mógł zdobyć nowe terytoria do podbicia i zachowania dotychczasowego stylu życia.
Ale wracając do książki. Podróż trwa ponad 6 lat i większość pasażerów \”śpi\” zamrożona w komorach kriogenicznych a \”Arielem\” kieruje tylko niezbędna załoga. Koncepcja podróży międzygwiezdnej jest dość znana i tutaj nie odbiega zbytnio od podobnych motywów z innych dzieł. Mnie od razu skojarzyła się z książkami Bena Bovy o kolonizacji Układu Słonecznego, gdzie również wielki habitat \”Goddard\” przemierzał przestrzeń. Tam też byli ludzie z różnych narodów, usiłujący wspólnie, bez większych sporów, współdziałać na korzyść wszystkich uczestników misji. Tutaj jednak podróż trwa bardzo krótko a akcja szybko przenosi się na nową planetę.
Podoba mi się, że autorka dała sobie spokój z na razie niewyobrażalną dla nas koncepcją zjednoczenia wszystkich narodów. Koloniści dzielą się na kilka grupek etnicznych, wyznaniowych itd. Tak jak to jest w rzeczywistości. Za to niezbyt podoba mi się nazwa planety docelowej i późniejszego miejsca akcji. Oryginalnie jest to \”Greentrees\”, które tłumacz Urszula Gardner (nawet jej nazwisko pasuje do tej roboty) przełożyła na Zielnik. Chyba brzmi lepiej niż dosłowne \”Zielone drzewa\”, ale dziwnie to brzmi w uszach. Wyjaśniono pokrótce tą nazwę, ale szkoda, że Nancy Kress nie wymyśliła czegoś dźwięczniejszego.
Do pracy pani tłumaczki miałbym też inne zastrzeżenia. Np. nazwę pierwszych spotkanych obcych przetłumaczyła jako Zwierzaki, choć wyraz \”Furs\” bardziej pasowałby na Futrzaki. Albo słowo outsider (człowiek z zewnątrz) zostało brzydko spolszczone i zapisane jako \”autsajder\”. Jeju – oczy mi krwawiły za każdym razem jak to czytałem. Wygląda to bardzo brzydko.
Po przybyciu na miejsce koloniści zaczynają budować swoje miasto i zapoznawać z nowym domem. Każda grupa etniczno-religijna, która podpisała kontrakt, dostała swoją dzielnicę i miejsce w Radzie Zarządzającej, której przewodniczy Jake Holman – szef korporacji i pomysłodawca całej wyprawy. Oczywiście kryje on w sobie mroczną tajemnicę z przeszłości, bo co to za główny bohater bez takiej? Początkowo budowa idzie dość gładko, ale dość szybko Ziemianie natykają się na osiedla prymitywnej rasy rozumnej, której w ogóle się na tej planecie nie spodziewali i która w ogóle nie powinna się tu znaleźć. Szybko okazuje się że rzeczywiście jest to gatunek obcy tej planecie tak samo jak ludzie i sprowadzony na nią skądś indziej. Prawdziwa akcja i emocje zaczynają się, gdy sprawcy tego zasiedlenia przylatują ponownie na Zielnik. Splot zdarzeń zacznie szybko nabierać tempa a ich konsekwencje będą mogły zagrozić całej ludzkości.
Podoba mi się pewien zawarty w powieści humor mimo coraz większej powagi i grozy kolejnych zdarzeń. Czasem jest to śmiech paniczny np. w chwili zaobserwowania obcego okrętu ludziom wydaje się niemożliwe aby mógł robić pewne rzeczy. Ale przecież Obcych ludzkie zasady i pojmowanie nauki może nie dotyczyć. Albo gdy żołnierze kolonii z racji tego że są Szwajcarami w chwili emocji słuchają tylko rozkazów wydanych po niemiecku.
Książkę czyta się bardzo dobrze. Bohaterowie są dobrze zarysowani, choć ma się też wrażenie jakby odhaczało się listę obecności z któregoś odcinka Star Treka. Charyzmatyczny przywódca – jest. Zadziorny pierwszy oficer – jest. Lekarz – jest. Naukowiec – jest. Żołnierz – jest. Osoba sprawiająca sporo kłopotów i prowokująca kolejne zdarzenia – jest. Mimo wszystko nie ma się poczucia znużenia ani obcowania z wyświechtanymi schematami. Styl i dodatki wprowadzone przez autorkę pozwalają wszystko dobrze przyswoić i wciągnąć się w wydarzenia. Człowiek pochłania kolejne strony by dowiedzieć się co będzie dalej. A to w kosmicznych sagach jest najważniejsze.
Bolą pewne dziury logiczne w tekście zrobione jako skróty fabularne. Np. na Zielnik stara sonda leciała ponad 100 lat, ale wiadomości o tym ze nadaje się on do życia przesłała natychmiastową szybką komunikacją kwantową. Pytanie – skąd 100 letnia sonda miała tak nowoczesną komunikację? Albo jeśli w tej bliżej nieokreślonej przyszłości ludzkość ma komunikację nadprzestrzenną od 100 lat, to czemu dopiero raczkuje w podróżowaniu w przestrzeni kosmicznej? Albo w jednej wypowiedzi postać mówi, że ludzkość bada tylko niewielki kawałek przestrzeni kosmicznej, więc jeśli by istniały statki kosmiczne innych ras, to powinna je wykryć. Przecież to zdanie nie ma sensu logicznego. Nawet 150 lat badania małego obszaru kosmosu może nie poskutkować odkryciami Obcych. Bo wszechświat jest ogromny. Redaktor autorki chyba zaspał podczas swojej pracy.
Książka jest bardzo dobrze i solidnie wydana. Wytrzymały grzbiet nie mnie się i nie niszczy, jak często to bywa z miękkookładkowcami. Papier nie jest toaletowy, a druk czytelny. Nie wstyd postawić tomik na półce. Wydawnictwo na ostatniej stronie zapowiada kontynuację, której osobiście nie mogę się doczekać. Już mi krążą po głowie pewne możliwe do pokazania wątki fabularne. Z czystym sercem mogę ?Ogień Krzyżowy? polecić każdemu miłośnikowi kosmicznego sci-fi.