Stara Flota (choć ja angielskie \”Legacy Fleet\” przetłumaczyłbym na Flota Dziedzictwa) jest cyklem niedawno mocno reklamowanym na Forum Gildii i dlatego zwrócił moją uwagę \”Wojownik\” to druga część trylogii opowiadającej o losach kosmicznej wojny Ludzi z potężną obcą rasą nazywaną Rojem. Po wydarzeniach z poprzedniego tomu znani nam już bohaterowie na czele z kapitanem Grangerem dalej zmagają się z niebezpieczeństwem. On i jego załoga muszą odpierać niszczycielskie ataki Obcych na planety należące do Zjednoczonej Ziemi. Nazwa jest trochę na wyrost, bo ani Rosjanie ani Chińczycy do tego zjednoczenia nie należą, co zmniejsza nasze szanse a przez to zwiększa dramatyzm wydarzeń. Ale mimo przeciwności ZSO planuje kontrofensywę, gdyż w innym wypadku ludzkość przestanie istnieć.
Chciałem pochwalić fabułę drugiej części bo początkowo wydawała się bardziej skomplikowana niż płaska intryga z \”Konstytucji\”. Mimo swojego ogrania dobrze się czytało oddzielone od siebie wątki polityczne i wojskowe. Przyzwoicie poprowadzono wątek rosyjski, oraz wprowadzono nową rasę Reptilian. Szybko jednak się okazało, że ilość nie wszędzie przeszła w jakość. Tym razem autor czerpie chyba z dorobku reżysera filmowego Michela Bay\’a i funduje nam dużo wybuchów. Bardzo dużo. I \”zaskakujące\” zwroty akcji pojawiające się prawie co chwila. Nie zawsze są one logiczne, tylko raczej służą ubarwianiu intrygi czy to politycznej, czy militarnej. Bo ten knuje z tym, on knuje z nimi, ten przeciwko któremu knują wie, że oni knują, ale poczeka aż będzie wybuch i wtedy dopiero odkryje knucie z nimi jeszcze kogoś innego. Sytuacja zmienia się jak na karuzeli, bo Webb usiłuje żonglować emocjami – smutek, radość, napięcie, rozluźnienie, powaga. I tak na przemian. W każdym króciutkim rozdziale musi pojawić się suspens. Mamy ich aż 86, więc szybko wpada się w huśtawkę nastrojów. Zaś sceny są czasem strasznie absurdalne. Przecierałem oczy ze zdumienia gdy czytałem, że podczas walki myśliwców w kosmosie, jeden z pilotów ciągną za swoją maszyną kolegę w samym skafandrze na lince holowniczej. Nie wiem jak coś takiego można było wymyślić.
Wczucia się w emocje i ścieżkę fabularną nie ułatwia to, że drugi tom jak pierwszy dalej bawi i atakuje swoim prostym aż do przesady językiem. Jednozdaniowe opisy postaci i skąpe, powierzchowne opisy akcji to tutaj norma. Np. jeden ze skrzydłowych pilotów jest scharakteryzowany tylko tym, że lubi używać onomatopei pif- paf oraz, że uwielbia niszczyć myśliwce Roju równie mocno jak jego kolega Voltz. Brzmi to prawie jak kwestia, \”Uwielbiam zapach napalmu o poranku\”, tylko że wcale nie zawiera oryginalnej podniosłości. Przedstawiony patos jest tak sztuczny, że zgrzytają zęby. Gdy czyta się beznamiętne i mało szczegółowe opisy śmierci i zniszczenia podczas kosmicznych bitew, w ogóle nie żal jest nam przedstawionych bohaterów. Zdania typu \”W obliczu śmiertelnego zagrożenia ogarniał ich ponury nastrój niezachwianej brawury\” lub \”Nie dbamy o przetrwanie gdy trzeba pomóc naszym sprzymierzeńcom. Poświęcamy się i oddajemy życie na ich rozkaz, takie nasze prawo do chwały\” wzbudzały u mnie salwy śmiechu a nie zamierzoną powagę.
Szczególnym przypadkiem jest prezydent Zjednoczonej Ziemi Barbara Avery (przypomnę, że w serialu \”Battlestar Galactica\” również kobieta stała na czele ludzkości). Autor stworzył ją jako oszałamiającą osobowość i zbiór kontrastów, która szokuje swoim zachowaniem i wypowiedziami. Tak – przemawia przeze mnie mały szowinista przyzwyczajony już do tego, że to politycy mężczyźni to szuje więc przechodzę nad tym do porządku dziennego. Zaś od polityczek oczekuję łagodności i ciepła by przeciwstawiały się męskiemu zepsuciu. Tutaj nie doświadczymy niczego takiego. Avery potrafi być, ostra, bezlitosna i bezwzględna, choć patrząc na ciąg wydarzeń, trudno się jej dziwić bo takie postępowanie ma swoje uzasadnienie. Ale przez prosty język i powierzchowny styl prezentuje się kabaretowo z tymi swoimi ekspresyjnymi zachowaniami i szokującymi wypowiedziami, czym dostosowuje się do lekkiego stylu całej książki.
Mimo tych wszystkich wad, fabuła wciąga. Człowiek jest zafascynowany może nie tyle samą akcją co próbą zgłębienia tego jakim cudem Nick Webb stał się bestsellerowym pisarzem programu USA Today? Czy tam pracują ludzie dorównujący intelektem stereotypowemu Amerykaninowi? Czy może mają problemy ze wzrokiem i nie widzą jego ewidentnych braków warsztatowych? A może nie ważna jest treść, tylko fakt że książka zwyczajnie się sprzedaje? Że autor specjalnie lub nieświadomie potrafił się dostosować do swojego potencjalnego czytelnika? I proszę, nie zrozumieć mnie źle. Od książki sci-fi o kosmicznych bitwach nie wymagam kunsztowności rodem z dzieł noblistów. Ale ja gołym okiem widzę, że styl jest gorszy niż opisywany przeze mnie ostatnio \”Ogień Krzyżowy\”, czy wcześniejszy \”Starcarrier\” tom 6. Nie rozumiem jak ale w tym szaleństwie musi być metoda, skoro akurat ta trylogia dotarła również na polskie półki.
Poza tym gdy się przywyknie do konwencji akcja zaczyna wciągać, nie tylko dlatego, że śmieszy. Autentycznie zacząłem być ciekawy, co będzie dalej i jak bohaterowie wybrną ze swoich kłopotów. W pewnym miejscu udało się autorowi mnie zaskoczyć, bo było kilka dróg fabularnego rozwoju i nie wiedziałem jak się to wszystko rozwinie. Wynik nie był oryginalny, ale zadowalający. I dlatego z czystym sumieniem mogę polecić tą książkę każdemu fanowi fantastyki naukowej i spektakularnych kosmicznych bitew a nie tylko tym wyposzczonym. Ocenę obniżam wyłącznie z powodów błędów technicznych mojego egzemplarza. Jeśli inne ich nie mają można ją spokojnie podnieść o oczko w górę.