Z
prozą Katarzyny Kwiatkowskiej miałam do czynienia raz w 2015 roku.
Powieścią \”Zbrodnia w szkarłacie\” całkowicie zawładnęła
moim czytelniczym sercem. Książka ta była niemal doskonała,
zaczynając od okładki, poprzez kreację bohaterów, akcję,
napięcie, na samej zagadce kończąc. Dlatego też zasiadając do
kolejnej części, miałam ogromne oczekiwania. I zapał.
Jan
Morawski wraz ze swym przyjacielem i kamerdynerem w jednej osobie
przybywają do Poznania, aby rozwikłać zagadkę fałszerzy
niemieckich banknotów. Akcja zaczyna się od spotkania z
człowiekiem, który zajmuje się sprawą na zlecenie Banku Rzeszy.
Oskar Krause, który był Niemcem, ginie krótko po spotkaniu z
bohaterem, za chwilę zostaje zabity chłopiec – goniec. Wszystkie
podejrzenia spadają na Morawskiego, pewien niemiecki policjant \”uwziął się\” na polskiego detektywa i za wszelką cenę chce
wsadzić go do więzienia.
Cała
sprawa jest niezwykle delikatna, jej rozwikłanie będzie miało
poważne skutki dla Polaków. Niemieckie władze szukają
czegokolwiek na naszych rodaków, aby móc \”dokręcić śrubę
germanizacji\”. Czy w całą sprawę może być wmieszana Hakata?
Tymczasem w Poznaniu trwa karnawał i nasz bohater znaczną część
energii musi poświęcić życiu towarzyskiemu.
Tutaj
mamy coś zgoła odmiennego od poprzedniej części. Tam były:
ograniczona przestrzeń, niewielkie grono bohaterów, jeszcze mniej
podejrzanych i najmniejszą liczbę trupów – konkretnie jednego. W
tej powieści trupów mamy dość sporo, bohaterów będzie z pół
miasta a podejrzanych… może z tuzin? Trochę przesadzam, to
prawda, ale troszkę się zawiodłam.
Zacznijmy
od tytułu: jaka trucizna nie jest zgubna? No proszę! Nie pasuje mi
to tutaj i kłuje w oczy. Można było wymyślić coś lepszego.
Dopisek \”mroczna strona BELLE ÉPOQUE\” także nie jest zbyt
fortunny, ponieważ wiąże się z pewnym serialem. To skojarzenie
nie jest zbyt zachęcające dla mnie.
Przez
większość czasu akcja ciągnęła się i wlokła. Mój
rozleniwiony umysł czasem nie nadążał za bohaterami. Autorka
chciała przedstawić nam skomplikowaną intrygę oraz liczne
postacie jednocześnie. Niestety zbyt skupiła się na balach. Miałam
wrażenie, że to romanse i ploteczki zabierały mi najwięcej czasu.
Sama sprawa zeszła na dalszy plan, Morawski kręcił się w kółko,
dochodziły osoby, okoliczności i wydarzania, jednakże to tylko
komplikowało, nic nie wyjaśniało.
Postacie.
Było ich zbyt dużo, choć nie byli oni zazwyczaj zbyt dobrze
nakreśleni. Z drugoplanowych bohaterów nikt nie zapadł mi w
pamięci. Większość absolutnie nic nie wnosiła do sprawy. Ja
rozumiem, autorka chciała pokazać, jak bohater pogardza takim
towarzystwem. Pannami, które chcą złapać szybko męża, matkami,
które chcą rządzić dziećmi, ojcami sprzedającymi swoje córki…
Ja to rozumiem, ale nie można raz? Trzeba trąbić o tym całą
książkę?
Gdy
książka zamieniła się w dość przyjemną powieść obyczajową,
około 50 stron do końca stało się COŚ. Coś, po czym zamarłam.
Potem akcja ruszyła z kopyta i cała zagadka się wyjaśniła. Bo
tak. Lubię, gdy autor przeprowadza nas przed sprawę, gdy powoli
dochodzimy z bohaterem do rozwiązania zagadki, gdy elementy
układanki znajdują swoje miejsce. Tutaj mamy do czynienia z
sytuacją, gdy ktoś daje nam niepasujące puzzle, aby potem je
zabrać i dać inne, już ułożone.
Czy
ta książka miała same minusy? Nie. Bawiłam się z bohaterem
świetnie w Poznaniu. Urzekła mnie warstwa obyczajowa. Bale, piękne
stroje, sztywna etykieta. Przyjemnie oglądać panny w pięknych
sukniach oraz mężczyzn we frakach, szczególnie leżąc wygodnie w
dresie. Autorka bardzo realistycznie przybliżyła tamte czasy,
niemal czułam swąd cygar, słyszałam delikatną muzykę i śmiechy.
Całkowicie zatonęłam w rzeczywistości. Nie powiem też, abym nie
podśmiewała się z \”mamuś – helikopterów\”. Nie tego jednak
oczekuję od kryminału.
Na
zauważenie zasługuje fakt, że niemal każda część cyklu została
wydana przed kogoś innego. Pierwszy tom \”Zbrodnia w błękicie\”
opublikował Zysk i S-ka, kolejny \”Abel i Kain\” wydrukował Novae
Res, \”Zobaczyć Sorrento i umrzeć\” wydało wydawnictwo
Rozpisani.pl. Dopiero część czwarta \”Zbrodnia w szkarłacie\”
oraz piąta, czyli ta, którą opisuję, rozpowszechnił drukiem
Znak. Co z tego wynika? Ano to, że wyłącznie dwa ostatnie tomy
wyglądają jak części serii. Mam nadzieję, że Znak pokusi się o
wykupienie praw do poprzednich książek Katarzyny Kwiatkowskiej i
wszystkie powieści o Janie Morawskim będą pysznić się na moich
półkach. Tylko to mnie powstrzymuje przed kupnem innych części.
Wybór graficzki odpowiedzialnej za okładki jest trafiony. Oprawa
graficzna cieszy oko i zachęca do kupna.
Podsumowując
tę, nieco przydługą recenzję, napiszę, że książka sama w
sobie zła nie jest. Pięknie przybliża życie przedstawicieli
różnych warstw społecznych początków XX wieku, stosunki
polsko-niemieckie, oraz zwyczaje panujące w tym czasie. Warstwa
obyczajowa została napisana po mistrzowsku, z intrygą było nieco
gorzej. Co nie znaczy, że nie mam zamiaru sięgnąć po inne (także
przyszłe) powieści. I na pewno będę miała dość wysokie
oczekiwania, bo wiem, jak Katarzyna Kwiatkowska potrafi pisać.
Jestem ciekawa też, czy autorka pokusi się kiedyś o napisanie
powieści obyczajowej, której akcja toczyłaby się na początku XX
wieku. Z chęcią bym przeczytała.
Agata Róża Skwarek