Miłość to
szalony, nieobliczalny żywioł. Pojawia się znienacka i porywa
człowieka z siłą wodospadu. Wielu mówi, że potrafi pokonać
wszystko, nawet śmierć. A czy potrafiłaby wyrwać człowieka z
okowów szaleństwa? W myśl teorii autorki powieści Sala balowa,
tak.
Sharston w hrabstwie
Yorkshire to olbrzymi szpital o charakterze zamkniętym. Blisko 2
tysiące pacjentów to najcięższe i nie rokujące na wyzdrowienie
przypadki. Jest rok 1911 i mimo, że to początek nowego wieku, to na
temat ludzkiej psychiki i tajników ludzkiego mózgu, medycyna wie
śmiesznie mało. Wszystkie zachowania nieakceptowalne społecznie u
kobiet, tłumaczy się histerią czyli przemieszczającą się po
kobiecym ciele macicą. Każdą zmianę nastroju czy drobne objawy
apatii zalicza się do kategorii upośledzenia umysłowego. Jedynym
zaś lekarstwem winna być całkowita sterylizacja chorego. Dziś
może się nam to wydawać oburzające, czy absurdalne, bo przecież
pacjent ma prawo do samodzielnego decydowania o własnym zdrowiu,
wtedy jednak postrzegano to zupełnie inaczej.
Fabułę
przedstawiono z trzech perspektyw: dwójki pacjentów i jednego
lekarza, dzięki czemu mamy wgląd w obie strony barykady.
Gdyby spojrzeć na
sytuację pacjentów, widać, że kobiety mają zdecydowanie
trudniej. Nie wolno im wychodzić poza obręb murów, co już samo w
sobie wstrzymuje proces powrotu do zdrowia, brak świeżego powietrza
i słońca, jest dla wielu kobiet zabójczy. Oprócz tego ciężko
pracują, o ile pozwala na to ich zachowanie, na przykład w pralni,
gdzie odór chemikaliów jest dla nich bardzo szkodliwy. Mężczyźni
traktowani jako darmowa siła robocza mogą wychodzić na zewnątrz,
gdzie albo pomagają przy żniwach okolicznym rolnikom, albo kopią
groby dla innych pacjentów. Jednak dzięki pobycie na świeżym
powietrzu wielu z nich znacznie lepiej znosi pobyt w szpitalu.
Ella i John są
pacjentami szpitala od stosunkowo niedawna. Spotykają się
przypadkiem dzięki przedsięwzięciu nowego lekarza, który
postanawia sprawdzić, jak muzyka klasyczna może wpłynąć na
pacjentów. Charles Fuller kompletuje orkiestrę i w piątkowe
wieczory organizuje coś w rodzaju potańcówek. To tam spotykają
się bohaterowie: ona po załamaniu nerwowym, on w depresji po
rozpadzie rodziny i śmierci dziecka.
Co najciekawsze,
uczucie rodzące się między bohaterami, bardzo długo pozostaje w
sferze samych tylko spojrzeń i przelotnych dotyków podczas tańca.
I to właśnie jest w nim najpiękniejsze. Widać, jak po miłości,
przychodzi nadzieja, a z nią szansa na wyzdrowienie. Czy w tak
nieprzyjaznych warunkach miłość może zakończyć się happy
endem? Tego nie zdradzę.
Jeszcze ciekawsza
jest postać młodego lekarza, entuzjasty muzyki klasycznej i gry na
skrzypcach. Ten młody lekarz sprawia sympatyczne wrażenie, ale
tylko do czasu. Gdy odkrywa w sobie uczucia uznawanie wówczas za
przejaw choroby i degeneracji, zmienia się nie do poznania w
fanatycznego zwolennika teorii Churchilla o sterylizacji
upośledzonych czy członków społecznej biedoty. Działa to
zupełnie tak, jakby nie akceptując siebie, starał się wykorzenić
to coś w innych. Stąd już bardzo blisko do tego, by z lekarza stać
się pacjentem.
Powieść ta jest
dedykowana prapradziadkowi pisarki. Był on pacjentem szpitala, który
stał się pierwowzorem powieściowego Shastron i cierpiał na bardzo
podobne dolegliwości, jak John.
Sala balowa
to przepiękna, choć smutna w swej wymowie, powieść. Trochę
zawiodło mnie zakończenie, choć rozumiem, że być może autorka
chciała uniknąć niepotrzebnej ckliwości. Wspaniale oddano surowy
klimat Yorkshire, czułam się, jakbym sama tam była.
Polecam. Bardzo
wartościowa pozycja.