Od
kilku lat jestem wierną fanką powieści Jodi Picoult. Czaję się
skrycie na każdą jej powieść. Wiem, że wiele osób zarzuca jej
schematyczność, sama nie jestem fanką każdej książki, kilka
zdecydowanie mi się nie podobało, ale nowa Jodi nie nabiera mocy
urzędowej, ma zwykle nadaną klauzulę natychmiastowej
wykonywalności. Z Małymi
wielkimi rzeczami
było tak samo. Nawet nie czytałam opisu, chciałam już czytać
książkę. Pociągi są idealne, zamknięta przestrzeń, a jedyne co
mnie może rozproszyć to telefon. A książka nadaje się do
połknięcia na jeden raz, chociaż jak dla mnie niektóre momenty
były tak ciężkie że musiałam robić sobie chwile przerwy. No,
ale cóż… to przecież Jodi Picoult, nie może być lekko.
Ruth
od dwudziestu lat jest położną. Dla kobiety to wielki awans
społeczny, jej matka wciąż jest pokojówką w domu zamożnych
białych, a mimo to Ruth pracuje, mieszka w dobrej dzielnicy i
skupia się na tym by synowi zapewnić jeszcze lepsze szanse. Od
zawsze czuła się wyrzutkiem, bo dla czarnych jest za jasna, dla
białych, za ciemna, nigdzie nie pasuje, wszędzie czuje się obco,
ale oddała życie by być przy kobietach w chwili próby, gdy
ludzkie ciało kuli się w paroksyzmie bólu i wysiłku wydając na
świat nowe życie. Ruth pomaga każdej rodzinie, bez względu na
kolor skóry. W końcu poród jest tak intymnym momentem, że kolor
skóry schodzi na dalszy plan. Jednak nie dla wszystkich. Pewnego
dnia Ruth ma zająć się parą której dopiero urodził się synek,
a oni okazują się być skrajnymi rasistami. Nie życzą sobie, aby
Murzynka dotykała ich dziecko. Mały Davies umiera, a Ruth zostaje
oskarżona w pierwszej kolejności. Mamy XXI wiek a tak naprawdę
jesteśmy ubabrani uprzedzeniami i stereotypami sprzed dwustu lat.
Historia walki o swoje miejsce, wielkiej nienawiści i zwalczania
uprzedzeń.
Przeraziła
mnie ta powieść. Nie rozumiem nienawiści rasowej, etnicznej,
religijnej. Nie rozumiem nienawiści. Tymczasem w tej powieści Jodi
Picoult przybliża nam środowisko białej supremacji, ludzi którzy
uważają, że jeżeli ktoś jest inny jest gorszy i zasługuje
przynajmniej na ciężkie pobicie. Homoseksualistę, Żyda, Murzyna –
należy dopaść i zlikwidować. To świat w którym dzieciaki
wychowuje się, ucząc ich nienawiści, na urodzinach mają piniatę
w kształcie starej Murzynki, a zabawia się ich opowieściami o tym
dlaczego Żydzi są gorsi. Miałam mdłości, gdy o tym czytałam.
Miałam mdłości, gdy Turk snuł swoje wywody. Nie rozumiem takiego
sposobu myślenia i to jest przerażające. Turke, nie wzbudzi mojej
sympatii nie byłam w stanie mu współczuć, robiło mi się
niedobrze i czułam strach – spowodowany świadomością, że tacy
ludzie chodzą po świecie.
Ruth
całe życie żyje z jarzmem uprzedzeń. Chce żyć w świecie
białych, chociaż wie, że będzie tam zawsze obca, zawsze
piętnowana. Mniej lub bardziej świadomie. Kennedy – jej adwokat
tak bardzo chce udowodnić, że nie jest rasistką, że popada w
przesadę. Obie kobiety mogą się nauczyć od siebie czegoś o
drugiej rasie. Chociaż nauka będzie bogata w spięcia i solidne
wyładowania.
Cała
książka przykuła moją całą uwagę. Czytałam jednym tchem, z
wielkim zainteresowaniem i targana emocjami. Kolejna książka
Picoult, która nie zawodzi, przeciwnie, jest świetna i bardzo,
bardzo gorąco ją polecam. Dzięki lekturze tej powieści możemy
sobie uświadomić, wiele rzeczy, bo okazuje się, że to co uważamy
za pieśń przeszłości, tak naprawdę ciągle żyje!
Katarzyna Michalak