Był rok 1999, gdy świat obiegła sensacyjna wiadomość o
zaginięciu trójki studentów szkoły filmowej w lesie Black Hills w stanie
Maryland. Był też rok 1999, gdy na ekrany kin wszedł \”Blair Witch Project\” rzekomo opowiadający o losach tejże trójki początkujących aktorów. Jeżeli
wierzyć powtarzanym przez ostatnie osiemnaście lat legendom, byli ludzie,
którzy faktycznie uwierzyli w prawdziwość przedstawionych w produkcji wydarzeń.
Tacy, którzy przyjęli za prawdziwą legendę wiedźmy z Blair i tacy, którzy do
dzisiaj boją się wejść do lasu po zmroku. Niestety, jestem przekonana, że wśród
widzów nowego \”Blair Witch\” w reżyserii Adama Wingarda nie znajdzie się nikt,
kto dałby się w podobny sposób zwieść (uwieść?) kinematografii.
James (James Allen McCune) nie może pogodzić się z utratą
siostry. Zaginiona przed laty w lesie owianym złą sławą legendy o wiedźmie z
Blair dziewczyna, uznana została za zmarłą. Jak to jednak mówią: nie ma ciała,
nie ma dowodów. Gdy w Internecie pojawia się tajemnicze video, na którym wydaje
się widać siostrę chłopaka, James natychmiast organizuje ekipę i wyrusza na
poszukiwania. Taśma okazuje się być znaleziskiem pary okolicznych mieszkańców,
zafiksowanych na punkcie miejscowej legendy. Do sprawy poszukiwań podchodzą
więc bardzo entuzjastycznie i wkrótce stają się przewodnikami przyjezdnych.
Wszystko rejestrują rozliczne kamery bohaterów, którzy przy okazji misji
ratowniczej postanawiają nakręcić dokumenty o wiedźmie z Blair.
Gdy \”Blair Witch Project\” weszło na ekrany, wzbudziło
sensację nie tylko z powodu doskonale przemyślanej strategii marketingowej,
która przywiodła do kina tłumy, ale również z powodu zastosowania found
footage. Dokumentalizowana technika rejestracji zrobiła coś więcej, niż danie
gatunkowi drugiego życia. Niepopularny jeszcze wtedy sposób poprowadzenia
kamery, doprowadził do powstania całkiem nowego odłamu horroru. Od 1999 roku zrealizowano
wiele bazujących na pomyśle z \”Blair Witch Project\” projektów, co tylko
zaświadcza o jego przełomowym charakterze. I przypomina, że wielu twórców, to
tylko odcinacze kuponów, którzy bardziej niż ryzyko własnej oryginalności cenią
sobie prostą zrzynkę od bardziej pomysłowych kolegów po fachu. Oczywiście nie
wszystkie zrealizowane w found footage produkcje to wtórne przetworzenie
koncepcji z \”Blair Witch Project\”, ale w przypadku Adama Wingarda trudno opędzić
się od podobnego wrażenia. Zresztą, kto nieświęcący szczególnych sukcesów nie
chciałby ugrać czegoś na hicie sprzed prawie 20 lat, gdyby tylko miał taką
szansę? Na pewno niewielu.
?Blair Witch? to więc ostatecznie film wtórny,
zaktualizowany jedynie o zdobycze współczesnej techniki, które bohaterom i tak
nic nie dają. W końcu, mimo wszystkich nowoczesnych sprzętów, gubią się w
lesie. To, co znane i naukowe w starciu z nieznanym i magicznym jest po prostu
bezsilne. Inaczej zresztą akcja filmu nie mogłaby się potoczyć. Cóż by to był
za horror, gdyby bohaterowie wkroczyli do Black Hills, pokonali wiedźmę dronem,
a potem spokojnie wyszli z siostrą głównego protagonisty u boku? Pewnie
niewiele gorszy od tego, który widz ostatecznie otrzymał – pełen jump scare\’ów,
którego nikogo nie straszą, bo zaczynają się pojawiać zbyt szybko (widz nie ma
czasu poddać się złudnemu wrażeniu spokoju) i w zbyt oczywistych momentach.
Całość jest po prostu przewidywalna i nudna.
Nie można odmówić jednak Adamowi Wingardowi przynajmniej
jednego ? naprawdę sprawnej realizacji. \”Blair Witch\” to przykład doprowadzenia
found footage do perfekcji. Wykorzystanie dziesięciu kamer, sprawnie
przełączających się między bohaterami przy odpowiedniej motywacji fabularnej
robi wrażenie. Sęk w tym, że perfekcja Wingarda przyniosła także negatywne
efekty. Po pierwsze, bohaterowie uciekający z kamerami doprowadzają do
sytuacji, w której całość staje się serią nieumotywowanych (dla widza) wrzasków
i plam. Bohaterowie boją się, więc uciekają, a wraz z nimi ucieka kamera. Widz
nie ma szansy dowiedzieć się, co ich przestraszyło, więc sam też się nie boi.
Zamiast tego albo się nudzi, albo (i do tego przypadku należę ja) robi mu się
niedobrze. Przyznaję, że problemy z fizycznym odbiorem niestabilnych obrazów
mam spore, ale przez lata mój organizm przyzwyczaił się do większości. Tutaj
było naprawdę trudno.
Po drugie, powodem sukcesu \”Blair Witch Project\” nie był
przecież solidny montaż. To właśnie jego surowość i amatorska prawdziwość
kreowały mroczną atmosferę produkcji, wystawiającą otwartość widzów w kwestiach
wiary w zjawiska nadprzyrodzone na próbę. Poza tym w 2016 roku found footage na
nikim już nie robi specjalnego wrażenia. Przemielone przez popkulturę i
wyeksploatowane do cna, stało się czymś równie zwyczajnym jak styl zerowy czy
przesadzone efekty specjalne.
Tyle, jeżeli chodzi o technikalia. A co z resztą? W oczy (a
właściwie w mózg) kłują przede wszystkim niejasne motywacje bohaterów. Skoro wierzą
w wiedźmę, to po co pchają się do lasu? Przecież legendy mówią, że wygrać z nią
nie można. To jakiś rodzaj grupowego samobójstwa? A może nawet morderstwa,
skoro podział \”wierzących\” i \”niewierzących\” rozkłada się w grupie mniej więcej
pół na pół. Ekipa wyrusza do lasu zupełnie niezorientowana w kwestiach ciemnych
mocy i bezbronna. Rodzi się pytanie, na co liczą i co pragną osiągnąć. Tak
samo, jak zastanawia, co właściwie robi w tej produkcji obsada aktorska, która
przez większość czasu jest nijaka, a przez resztę filmu zwyczajnie irytuje. No
i jest jeszcze finał. Do momentu jego nastania wydaje się, że Wingard stara się
po prostu zrewitalizować kasowy hit. Zakończenie, jednoznacznie określając, z
czym bohaterowie mieli do czynienia, z jednej strony zaskakuje, z drugiej zaś
zdecydowanie oddala od pierwowzoru serii, rujnując kolejny z elementów sukcesu \”Blair
Witch Project\”.
Sięganie po minione hity i ich \”remake\’owanie\” zawsze wiąże
się z pewnym ryzykiem. Z jednej strony mamy zagorzałych fanów z ogromnymi
oczekiwaniami; z drugiej przeciwników, których trzeba przekonać do nowej wersji
podwójnie (pozbywając się uprzedzeń skumulowanych po pierwszej i zaciekawiając
ich kolejną); z trzeciej wszystkich tych, którzy pierwowzoru nie znają i liczą
po prostu nie niezły film. W tym przypadku wielbiciele \”Blair Witch Project\” poczują się zawiedzeni, przeciwnicy zaserwują wszystkim \”a nie mówiłem/mówiłam\”,
a odbiorca neutralny… po prostu wzruszy ramionami. \”Meh\”. – powie, nie
rozumiejąc, o co właściwie tyle szumu.
Alicja Górska