Bajki, mimo że kierowane są
dla dzieci, lubię czasem obejrzeć. Bo i aktualne produkcje są ciekawie
zrobione, i dobrze jest się odstresować przy czymś kolorowym i często zabawnym. Ostatnio wpadła mi w ręce bajka reżyserii Viktora Lukisova, o
dosyć zabawnym tytule Zakwakani, w której główną rolę odgrywały
kaczki, a dokładniej mówiąc mędrzec kaczego grodu i jego syn, następca, a
zarazem ten, który miał być wybrańcem przepowiedni. Według zapisków raz na sto
lat, zła czarownica atakowała słońce, a wybrany kaczy syn, miał stawić jej
opór, tym samy ratując cały świat przed zagładą.
Jak większość się orientuje, w takich produkcjach fabuła odgrywa dość skąpo
rozbudowaną rolę, więcej zależy od wykreowanych postaci oraz humoru, jakim
powinna charakteryzować się bajka. Bardzo dobrze, gdy w treść, zostały
przemycone nauki dla małego odbiorcy. Jak więc rzecz się miewa u Zakwakanych? Czy bajeczka,
której nazwa nie wydaje się mówić zbyt wiele, ma w sobie, coś, co przyciągnie
dziecko i może nawet dorosłego widza?
Przede wszystkim pomysł na historyjkę, nie do końca zrozumiałam, o co w niej
chodziło.Akcja rozpoczyna się w
momencie, gdy kaczy syn (tak się cały czas nazywa ów młody kaczor) żali się
swojemu ojcu, jednocześnie miejscowemu magowi/mędrcowi, że chciałby w końcu
polatać, niestety ciągle, jest mu ta czynność wzbraniana. Dlaczego? Tłumaczenia
są dosyć pokrętne i ja albo nie miałam dnia do tej bajki, ale nie zrozumiałam,
dlaczego latanie miało zaszkodzić młodemu. Wyjaśnienie było, tylko po prostu
głupie.
Kolejna sprawa, nasze kaczki mieszkają we wiosce, przypominające
chińską/japońską wioskę, w takim też klimacie są okoliczne domy i jakby lokalny
folklor. Nawet te kaczki mają skośne oczy… Nie miałam pojęcia, że japońskie
czy też chińskie kaczki mają skośne oczy… A to dopiero nowinka.
Wracając do tej jakże rozbudowanej fabuły. Mędrzec kartkuje swoją prastarą
księgę, przeczuwając, że oto już niebawem nadejdzie dzień, gdy zagrożenie
zniknięcia słońca, osiągnie apogeum. Zła czarownica nie odpuszcza, co sto lat,
ponawia próby objęcia w posiadania tego niezbędnego do życia światła. Ktoś musi przeszkodzić w tym niecnym planie, ale jak można mieć pewność, że uda
się kolejny raz?
Skoro, już zaczęliśmy temat czarownicy, wypadałoby się jej bliżej przyjrzeć.
Otóż tą złą i okrutną okazuje się młoda, ?piękna? kobieta. Dosyć dziwnie
wyglądająca, a jeszcze dziwniej się poruszająca. Stworzona na femme fatale,
tylko z takim lekkim defektem kręgosłupa. Ponieważ za każdym razem, gdy
stawiała krok, jej sylwetka wyginała się pod dziwnym kątem, co wyglądało dosyć
karykaturalnie. Z pewnością zamysłem było uwodzicielskie poruszanie biodrami.
Niestety, efekt okazał się tragiczny.
Ogólnie, bardzo trudno jest mi
cokolwiek powiedzieć o tej bajce. Oglądając, miałam wrażenie, że pomysł w
trakcie tworzenia gdzieś się ulotnił. I reszta była marną improwizacją. Kaczki
robiły swoje, rzucały tekstami, które nie bawił dorosłego, swoimi sucharami,
natomiast dziecko po prostu nie wiedziało, o czym jest mowa. Do oglądania zasiadłam z dzieckiem, żeby mieć porównanie, jak produkcja
przypadnie dorosłemu i młodszemu. Niestety. Zakwakani, okazali się
nieporozumieniem kompletnym. Dziecko po dwudziestu minutach przestało się interesować tym, co kaczki
wyrabiały w swojej osadzie. Dialogi były tak beznadziejne, że nawet mnie
zaczęły nużyć, a później irytować.
Niestety, ja nie miałam tego komfortu, by pójść i pobawić się w coś
ciekawszego. Musiałam obejrzeć do samego końca, by móc napisać, że ten wyrób od
początku do końca jest dnem. Bajkowym dnem. To coś, nawet na miano bajki nie
zasługuje. Ani dziecka, ani dorosłego nie zainteresuje. Co gorsza, jedyne co
zapamiętałam, to było pompowanie słońca (?!?!) Tak, w tej bajce, kaczka
starsza, chodziła pompować słonko, przyrządem, przypominającym miech… Nie
wiem, chyba jestem za stara, ale tego naprawdę nie dało się oglądać. Na pewno
nie na trzeźwo.
Straciłam czas, dziecko prawie zasnęło. Dobrze, że miało zabawki, chociaż nie straciło
czasu, na gapienie w ekran i zastanawianie, dlaczego musi się męczyć. Nie polecam, nikomu. Dla dorosłych puste teksty będą żenujące, dzieci się po
prostu znudzą i zaczną denerwować.
Agnieszka Bruchal