Nie wiem, gdzie byłam, gdy świat drżał z wściekłości,
dyskutując o dziwacznych decyzjach Lionsgate w sprawie \”Objawienia\”, ale może
to i dobrze, że przed seansem nic jeszcze nie wiedziałam o oburzających
decyzjach przedsiębiorstwa – przynajmniej nie podeszłam do produkcji uprzedzona.
Nie zmieniło to chyba jednak za wiele. Wciąż bowiem – zgodnie z ogólną krytyką – uważam, że film to dziwny, nieskładny i zwyczajnie niewarty oglądania.
Gdy na dworcu metra zostaje zamordowany detektyw, cała
nowojorska policja zrywa się na równe nogi. Kogo, jak kogo bowiem, ale kumpli
po fachu krzywdzić nie można. W wyjaśnienie sprawy najbardziej angażuje się zawodowy
partner zamordowanego, Scott Galban (Keanu Reeves). Śledztwo szybko jednak
przynosi niechciane pytania i jeszcze mniej pożądane odpowiedzi. Policja rakiem
wycofuje się ze sprawy, a osamotniony detektyw wciąż próbuje dociec prawdy. Kto
stoi za zabójstwem jego przyjaciela? Chłopak, którego śledczy zgwałcił kilka
lat wcześniej? Niezadowoleni współpracownicy z dilerskiego światka? Przypadkowe
zbiry? Co do tego wszystkie wnosi młoda kobieta (Ana de Armas), doświadczająca
nadprzyrodzonych wizji?
Miał to być thriller/dramat flirtujący z realizmem magicznym – takie przynajmniej krążą po świecie plotki – lecz w ostatecznym rozrachunku
wyszło kolejne, kiepskie kino o skorumpowanych gliniarzach i ich prywatnych
problemach. Gdyby problemy te jeszcze były w przyzwoity sposób nakreślone, może
dałoby się wyjść z \”Objawienia\” obronną ręką, tymczasem w oczy brutalnie rzuca
się fakt, że film miał być zupełnie o czymś innym, więc nikt się relacjami
rodzinnymi policjantów nie przejmował. Efekt jest taki, że do dystrybucji
trafiła kolejna produkcja, którą zainteresować mógłby się jedynie, wciąż przecież
zdesperowany (sądząc po rolach), Nicolas Cage. Czy wyszłoby to wszystko lepiej,
gdyby pracę dokończył pierwotny reżyser produkcji? Pojęcia nie mam, ale w to,
że mogłoby być gorzej… naprawdę wątpię.
Przede wszystkim, dlatego że głównym winowajcą okazuje się
tutaj montaż. Poszatkowane, przypadkowo posklejane sceny, niekiedy urywające
się w najmniej sensownych momentach i poprzetykane dziwnymi zabiegami
wizualnymi, których nie wstydziłby się chyba wyłącznie filmowiec-amator w wieku
gimnazjalnym, od pewnego momentu już nawet nie bawią a zwyczajnie irytują.
Zwłaszcza w pakiecie z dziwacznymi rozmowami bohaterów, które nie tylko nie pasują
do faktycznego przebiegu akcji (jakby były pozbawione jakiejś kluczowej sceny z
bliżej nieokreślonego \”pomiędzy\”), daje to efekt po prostu porażająco zły. Co
gorsza tak zły, że nie można \”Objawienia\” oglądać nawet w ramach perwersyjnej
przyjemności. Śmiech po prostu utyka gdzieś w gardle, wyparty przez żałobne
łzy.
Doskonale obrazuje to twarz Reevesa, który na przemian wygląda
na zagubionego, zniesmaczonego lub będącego w trakcie procesu zaprzeczenia tudzież
wyparcia. Ewidentnie planowano jego udział jako występ bohatera drugoplanowego,
którego nazwisko przyciągnęłoby widzów jak magnes, trudno więc nawet mieć do
niego jakieś pretensje. Niemniej nie jest to najlepsza rola Reevsa. Nie jest to
nawet najlepsza rola Any De Armas, z którą filmowy Neo z \”Matrixa\” miał już
zresztą okazję współpracować przy \”Kto tam?\” i która życiowy sukces ma
najpewniej dopiero przed sobą. Wiele wskazuje na to, że młodziutka aktorka
jeszcze widzów zadziwi i oczaruje czymś więcej niż seksownym ciałem.
Puzzle films działają
tak długo, jak długo finał pozostaje niewiadomą. Fabularny twist jest twistem, dopóki nikt się go nie spodziewa. Niestety ktoś,
ktokolwiek nadał \”Objawieniu\” ostateczny kształt, o tym zapomniał (lub
zwyczajnie o tym nie wiedział) i wcisnął w tę historię tak wiele wskazówek, że
gdy film (wreszcie) się kończy, zamiast miłego szoku i niedowierzania widz
czuje jedynie ulgę, że nie musi dalej przyglądać się tej kinematograficznej
porażce. Zresztą, gdyby nawet zminimalizować natrętne podpowiedzi, to i tak trudno
byłoby nazwać \”Objawienie\” chociażby filmem przeciętnym. Innymi słowy: szkoda
czasu.
Alicja Górska