Czasem u kogoś, kto czyta sporo, nachodzi moment \”czytelniczej niemocy\”. Cokolwiek zaczynałam, nudziło mi się po pięciu minutach, a to nie były książki, które normalnie by mnie nudziły. Postanowiłam więc sięgnąć po coś, co mną wstrząśnie i co mnie wciągnie. Może terapia szokowa zadziała? W tym celu sięgnęłam po \”Kolekcję motyli\” Dot Hutchison.
Nie ukrywam, że na decyzję o wzięciu książki do recenzji wpłynęła sama okładka. Prosta, ale piękna i niezwykła. Na zdjęciach tego nie widać, ale litery i motyl są tłoczone. Widziałam też oryginalne wydanie powieści. Jest nieciekawe, by nie powiedzieć brzydkie. Wcześniej czytałam \”Obrońcę\” także wydaną przed Filię Mroczną Stronę i tam była ta sama historia. Obie okładki zaprojektował Mariusz Banachowicz. Jestem pod wrażeniem talentu.
Książka opowiada historię Ogrodnika. Porywał on piękne kobiety, tatuował motyle na plecach i traktował je jak piękne przedmioty. Jego własność. Cała akcja dzieje się podczas przesłuchania jednej z ocalałych kobiet, która to wszystko opowiada (więc od początku wiemy, że zakończenie jest szczęśliwe). Jest ona dziwnie spokojna, nie zachowuje się jak ofiara psychopaty. Funkcjonariusze podejrzewają, że mogła uczestniczyć w procederze. A jaka jest prawda? Główna bohaterka sporo przeszła w przeszłości – nigdy nie miała prawdziwego domu, od dziecka była niechciana i niekochana. To wszystko z początku mnie irytowało: po co dawać jednej bohaterce aż tyle nieszczęść? Z czasem zrozumiałam, że dzięki temu mogła ona przeżyć w Ogrodzie. Co więcej, dzięki swojej sile pomogła innym kobietom przetrwać.
W jednej z recenzji przeczytałam, że Ogrodnik to \”bohater ?czarno-biały? – zarówno pozytywny, jak i negatywny\”, pierwsze co pomyślałam to – bzdura totalna, ten mężczyzna jest psychopatą, porywał, okaleczał, gwałcił i zabijał kobiety. Zrozumiałam to zdanie po przeczytaniu książki. Ogrodnik lubi piękno, w jego mniemaniu kocha te kobiety i robi to, co dla nich najlepsze, traktuje je jak księżniczki, dba, aby były piękne i zdrowe, spełnia ich zachcianki… Gdzieś z tyłu głowy była świadomość, że to przecież popaprane, mówiąc kolokwialnie, ale nie sposób go nienawidzić, czuć złość, czy nawet odrazę.
Cieszę się, że w książce nie było dużo krwi, czy przemocy (gwałtów tez za dużo tu nie uświadczymy). Gdybym miała porównać tę historię do czegoś, byłby to właśnie motyl. Piękna, delikatna, ulotna, krucha… Zdziwiłam się, jak można przestawić opowieść o psychopacie i jego ofiarach w ten sposób? Jak można zachwycić się czymkolwiek tutaj? Autorka jest absolutną mistrzynią. Od dziecka prawie oglądałam seriale i filmy kryminalne, od dawna czytam kryminały i thrillery, ale nigdy, przenigdy, nie czytałam czegoś podobnego. Nawet teraz, jak to piszę, nie mogę uwierzyć w swoje emocje, w to, co czułam podczas lektury. Ta książka wciąga i powoduje mętlik głowie.
Ona spowodowała także, że zaczęłam się zastanawiać nad paroma rzeczami, które mnie przeraziły chyba bardziej niż sama historia. Pierwszą były okoliczności porwania Mayi: środek dnia, ruchliwa ulica, tłum ludzi, duże miasto. Jak to w ogóle możliwe? Ile osób zniknęło w podobnych okolicznościach? Czy kiedykolwiek stało się to obok mnie? Druga sprawa to niewiedza. Czy można nie wiedzieć, że bliska osoba więzi w pobliżu kilkanaście kobiet, które morduje? Czy może umknąć fakt, że osoba najbliższa jest psychopatycznym zabójcą? Najbliżsi nie wiedzą, czy nie chcą wiedzieć?
Jak już wiele razy podkreślałam, ta historia jest zaskakująca, inna, wstrząsająca. U mnie gościła w snach. Myślę, że zostanie długo w mojej głowie. Nie obędzie się jednak bez narzekania. Mianowicie zakończenie. Było zaskakujące, nie powiem, ale zabrakło mi mocnego uderzenia, czegoś, co wgniecie mnie w fotel. Tutaj było trochę płasko. Nie zmienia to faktu, że powieść ogromnie mi się podobała i na następną część czekam z niecierpliwością (już jest po angielsku, mam nadzieję, że szybko zostanie przetłumaczona). Nie dziwię się, że powieść została nagrodzona za granicą. Polecam tę pozycję gorąco.