Recenzja książek naukowych lub przynajmniej na naukowość pretendujących zawsze nastręcza sporo trudności. Rzetelna ocena wymaga dogłębnej znajomości przedmiotu pracy – a poza środowiskiem naukowym ludzie czytają właśnie po to, żeby się czegoś dowiedzieć na dany temat, nie ocenić, ile wie autor. A ponieważ nie czuję się ekspertką do PRL-u czy od terroryzmu, moja recenzja \”Zabójczych układów\” Przemysława Gasztolda będzie raczej wskazówką dla laików, czy tekst ?dobrze się czyta? i czy może wnieść coś do życia.
Autor \”Zabójczych układów\” analizuje materiały archiwalne, informacje i ogólnodostępne, i odtajnione materiały socjalistycznych specsłużb, by ustalić, na ile PRL ułatwiał działalność bliskowschodnich terrorystów. Poprzez historie pojedynczych przestępców i całych ugrupowań Gasztold stara się udowodnić, że Polska poprzedniego ustroju była rajem dla wszelkiej maści terrorystów, którzy dzięki układom z peerelowskimi służbami mieli bazę wypadową na całą Europę oraz możliwość ukrywania się przed wymiarem sprawiedliwości. To ciekawa i śmiała teza – jednak czy książka ją potwierdza?
Tu zaczynają się problemy. Moim zdaniem kategoryczne stwierdzenie, jakoby PRL był miejscem \”gdzie terroryści czuli się jak w domu\” jest nieuprawnione – to znaczy nie zostało przez tekst potwierdzone. Owszem, autor przytacza różne zagadkowe historie, z których może wynikać dwoisty stosunek służb w PRL-u do terrorystów, ale brakuje mi absolutnie jednoznacznych dowodów współpracy. To raczej rozważania autora na temat białych plam w relacjach dotyczących przebywania terrorystów na terenie socjalistycznej Polski. Na przemilczeniach nie sposób zbudować niepodważalnych wniosków naukowych.
Nie pomaga także ton książki. Zrazu czytelnik zostaje zarzucony faktami, danymi i przypisami i wydaje się, że Gasztold pisze pracę naukową. Jednak tę narrację przełamują próby niemalże fabularyzowania niektórych scenek, zapewne w celu uczynienia \”Zabójczych układów\” lepiej strawnymi dla nienaukowego odbiorcy. Tylko że naukowość została już postawiona we wstępie poprzez kategoryczną tezę – a następnie narracja jej zaprzecza. Problemem jest też styl i dobór słów – nie jestem pewna, czy leksyka w rodzaju \”bezpieki\” czy \”lewackiego terroryzmu\” jest dziś dobra do dyskursu naukowego. W efekcie podczas lektury miałam uczucie, że Gasztold dobiera fakty pod tezę – mogło tak wcale nie być, ale pseudonaukowa narracja przechodząca w ekspresyjne obrazki i dobór słów pozostawiają takie przykre wrażenie. O ile jestem pod wrażeniem ogromu włożonej przez autora w ten tekst pracy (choć Gasztold nie ustrzegł się drobnych wpadek, także merytorycznych*), o tyle jako laik w temacie nie czuję się przekonana do postawionej we wstępie tezy. Warto przeczytać chociażby w celach poznawczych, ale nie nazwałabym tej lektury przełomową ani wzorem rozprawy naukowo-historycznej.
Joanna Krystyna Radosz
*Bardzo zgrzytnęło mi na przykład stwierdzenie, że Christkindlmarkt to punkt w Wiedniu, gdzie odbywa się jarmark bożonarodzeniowy. Otóż nie ? Christkindlmarkt to właśnie jarmark bożonarodzeniowy.