Wydanie tej powieści w Rosji w 2015 roku było wielkim wydarzeniem. Jedna z gwiazd rosyjskiej sceny literackiej, Ludmiła Ulicka, we wstępie do \”Zulejki…\” pisze, iż jest to powrót do literatury mniejszościowej. Pomimo prób wykorzenienia mniejszości etnicznych w okresie Związku Radzieckiego powstawały utwory, przechowujące te \”mniejszościowe\” tropy, w tym twórczość np. Czingiza Ajtmatowa. Ponad dwie dekady po upadku ZSRR Guzel Jachina wskrzesza etnicznego ducha w historii o losach rozkułaczonej Tatarki, Zulejki.
Akcja książki Jachiny rozpoczyna się w latach 20. XX wieku, w okresie powstawania kołchozów. Na pierwszych stronach powieści poznajemy główną bohaterkę i jej sytuację rodzinną. Zulejka jest skromną gospodynią na tatarskiej wsi. Domem rządzi jej mąż, Murtaza, i stara teściowa nazywana przez Zulejkę Wiedźmą. Sama bohaterka jest przez rodzinę traktowana jak popychadło i bezustannie krytykowana. Teściowa bije ją i bezpodstawnie oskarża o różne rzeczy, Murtaza gwałci i nie szanuje, ale Zulejka przyjmuje swój los z pokorą. Głównym obiektem jej trosk są groby czterech córeczek. Wszystko zmienia się, gdy do wioski przybywają czerwoni komisarze, zabijają Murtazę, a Zulejkę deportują na Syberię. Bohaterka wraz z plejadą barwnych postaci wyrusza w długą, nużącą drogę, która będzie dla niej podróżą nie tylko w sensie fizycznym. Pozna w niej malarza, twórcę ludzi-aniołów, lekarza niemieckiego pochodzenia i wielu innych ludzi z różnych zakątków Rosji, których wspólnym celem od teraz stanie się przetrwanie. Spotka też miłość swojego życia, choć może to nieco przewrotne określenie?
Guzel Jachina w \”Zulejce…\” nawiązuje do najlepszych tradycji rosyjskiej powieści obyczajowej. Barwnie i przejmująco, niekiedy poetycko, niekiedy wręcz naturalistycznie odmalowuje portret strasznych lat 20. i 30. XX wieku – czy to na zapomnianej przez Boga i ludzi wsi, czy w drodze do miejsca zesłania. Jeśli ktoś czytał powieści Andrieja Płatonowa, to niech doda do tego kobiecą wrażliwość i nieco publicystycznego zacięcia ? i oto mamy ?Zulejka otwiera oczy? w pełnej krasie.
Książka porusza trudne i poważne tematy, ale to nie znaczy, że zabrakło w niej miejsca na humor. Absurd radzieckiego dnia powszedniego zostaje doprowadzony do ekstremum w historii Święta Pługa, które komuniści przemianowali na Święto Traktora. Opis brutalnego zetknięcia socjalistycznych ideałów z codziennością zabobonnej tatarskiej wsi budzi śmiech, choćby to był śmiech przez łzy. I takich momentów jest w książce więcej. Narracja uniknęła zbędnego patosu, jest prosta, dostępna i pozbawiona udziwnień. Do tego została nam zaserwowana w naprawdę dobrym przekładzie, z nielicznymi, drobnymi potknięciami.
To jest powieść o Związku Radzieckim, ale bez polityki. O czasach, ale przede wszystkim o ludziach. Smutna, ale dająca nadzieję. Naprawdę warto przeczytać.
Joanna Krystyna Radosz