Gdy jesteśmy młodzi, wyobrażamy sobie, że przyszła praca będzie naszą pasją. Nie zakładamy ośmiogodzinnej męczarni w oczekiwaniu na parę godzin wolnego. A jednak… dość szybko okazuje się, że świat przygotował dla nas właśnie takie plany. Czy nie da się z tym zerwać? Może próbować. Zapraszam na smakowitą wyprawę tropem pasji.
Dla Layne jedzenie to coś więcej, niż zaspakajanie głodu, to prawdziwa miłość do jedzenia. Dlatego zawsze sądziła, że w końcu założy własną restaurację. Niestety życie zweryfikowało jej plany. Dziewczyna wsiada więc do samolotu i zgodnie z zasadą, że podróżowanie to najlepszy sposób na egzystencjalne problemy, leci do Buenos Aires. Tam wpada na pomysł kulinarnego bloga. To przecież takie proste. Wystarczy wsiąść do taksówki i zapytać kierowcę, gdzie jest jego ulubiona restauracja. I tak zaczyna się wyprawa pełna smaków i… problemów.
Podróż w trzech smakach to książka obyczajowa. Nie reportaż, nie przewodnik, tylko powieść o trzech odmiennych miastach oraz o życiowych komplikacjach głównej bohaterki. Nie znajdziecie tu turystycznych atrakcji, ale prawdziwy i realny klimat metropolii. Z wszystkimi ich blaskami i cieniami. Odwiedzicie mało znane restauracje (szkoda, że nie mogę sprawdzić ich w rzeczywistości), czy nawet jadłodajnie. Wszystko to za sprawą Layne, której niestraszne są żadne przeszkody.
Mniej więcej do połowy książki byłam nią zachwycona. Bardzo podobały mi się lokalne historyjki i życiowe perypetie głównej bohaterki. Również jej pomysł na bloga był bardzo ciekawy i zainteresowaniem czekałam na rozwój tego wątku. I w pewnym momencie straciłam cierpliwość. Bo ta lekka i codzienna opowieść w ogóle się nie zmieniała. Niespieszne tempo fabuły nie przebierało na prędkości, a mglisty cel całej historii w ogóle się nie konkretyzował. Książka składa się w głównej mierze z taksówkowych opowieści, zarówno samej Layne, jak i innych osób. Ale… omijając co jakiś czas kilkanaście stron, niewiele się traci. Ot przegapimy kilka anegdotek, nic wielkiego. Zabrakło mi ogólnego celu, tego, co motywowało bohaterkę do dalszych działań (poza tak życiowymi kwestiami, jak to, że z czegoś trzeba żyć). Po prostu wstawała codziennie i… szła do pracy (skąd ja to znam?). Niestety temat bloga, czy zawodowych aspiracji Layne, nie został rozwinięty na tyle, by do czegokolwiek doprowadzić. Szkoda, ponieważ bardzo na to liczyłam.
Fajnym wątkiem okazała się zmiana miast. Nie było ich niestety wiele, bo aż trzy (wszystkie wskazane na okładce). Żałowałam, że bohaterka nie zdecydowała się na bardziej orientalne wycieczki, np. do Chin czy chociaż Wenecji. Żaden z trzech obranych przez nią kierunków nie jest jakoś wysoko na mojej liście podróży, dlatego też nieszczególnie zależało mi na poznaniu szczegółów tych wypraw.
Podróż w trzech smakach to lekka i ciepła opowieść o pogoni za marzeniami. Ten utrzymany w optymistycznym tonie zapis życiowych perypetii skojarzył mi się z felietonem. Chociaż powieść nieszczególnie mnie wciągnęła, była miłą i niezobowiązującą odskocznią od codzienności.
Dominika Róg-Górecka