Francuski klejnot, to kontynuacja powieści Francuskie zlecenie, tak naprawdę prawie dekadę trzeba było czekać, by poznać dalsze losy bohaterów. Wprawdzie liczyłam, na bezpośrednią kontynuację, a akcja tej powieści toczy się kilkanaście lat po wydarzeniach z części pierwszej. Wprawdzie ponowna lektura części pierwszej przyniosła mi zawód, ale podchodząc do części drugiej, starałam się pamiętać, że za pierwszym razem, część pierwsza bardzo mi się podobała. Postanowiłam zapomnieć o zawodach, jakie spowodowały u mnie kolejne, książki autorki i podejść, do książki, ze swego rodzaju amnezją. Hulające zapalenie oskrzeli, zdawało się lekturze sprzyjać, bo chociaż literacko mogłam przenieść się w góry i zaczerpnąć górskiego powietrza.
Minęło kilkanaście lat od kiedy Ewa wyjechała z Prowansji, zmieniło się wiele. Wyszła za Gerarda, co związało ją mocniej z Prowansją, mają dwóch synów a Gerard w dużych emocjach mówi, jakby dialog pisał mu Sienkiewicz. Niestety mało jest Gerarda w książce. Ewa i Gerard w przykrych okolicznościach muszą odwiedzić Prowansję, zmarła pani Konstancja i chociaż chorowała, jej śmierć jest ciosem i Ewa wyrzuca sobie, że rzadko ją odwiedzała. W testamencie, nestorka rodu zapisuje Ewie, tytułowy , francuski klejnot, rodzinny pierścień. Nie ma za bardzo jak go oddać, chociaż niektórzy krzywo na Ewę patrzą, problem zostaje odsunięty chwilowo, na dalszy plan. Inny problem jest palący, Aleksa spotkały przykrości w pracy, skandal w telewizji, hańba dla rodziny. Finalnie Aleks zostaje zaproszony do chatki na końcu świata i na szczycie góry, który prowadzi chrześnica Ewy, Kalina. Dziewczę zmaga się z wieloma problemami, umarli jej bliscy, ona rzuciła studia i prowadzi agroturystykę, którą jak może, ktoś sabotuje. A Ewa uznała, że Aleks i Kalina, w tych swoich problemach wzajemnie sobie pomogą. A w tle, jakżeby inaczej, jest tajemnica rodzinna.
Jest to sympatyczne czytadełko, z gatunku, gdy już nie myślisz. Wszystko jest do bólu schematyczne i od pierwszej strony można przewidzieć jak wszystko się skończy, każdy poszczególny wątek. Nie było ani jednej niespodzianki. Gdyby u bukmachera przyjmowano zakłady na rozwiązanie poszczególnych wątków, zgarnęłabym fortunę. Nie zmienia to faktu, że książka jest naprawdę dobrze napisana, bardzo ładna polszczyzną. Jedna rzecz mnie wkurzała, ale irytuje mnie to konsekwentnie, a mianowicie gwara. Kocham gwary, ale w książce, w piśmie wyglądają idiotycznie i bolą mnie od tego oczy.
Mam trochę problem z zaklasyfikowaniem tej powieści, niby mamy romans, ale taki mimochodem, nie wysuwa się on na pierwszy plan, ta tajemnica rodzinna, bezsprzecznie jest istotna, ale ogólnie, książka jest obyczajówką, naprawdę przyzwoitą i sądzę, że wielu fanów znajdzie. Ja nie mam powodów by po niej jeździć, bo jest bez zarzutu, wyłączywszy ten, że nie zachwyca, ale nie każda książka zachwyca.
Niestety.
Albo na szczęście.
Katarzyna Mastalerczyk