Wbrew pozorom to wcale nie fantastyka wymaga od czytelnika największego zawieszenia niewiary. W utworach fantastycznych występują wprawdzie elementy jawnie niespotykane w naturze, ale alternatywne światy są – a przynajmniej powinny być – wewnętrznie spójne. A powieści sensacyjne? Niby nasza rzeczywistość, niby czasy współczesne, a postacie zachowują się jak superbohaterowie. Taka konwencja. I takiego zawieszenia niewiary wymaga od czytelnika \”Czerwony parasol\” Wiktora Mroka.
Mam wysoce ambiwalentne odczucia względem okładki tej powieści. Z jednej strony jest bardzo estetyczna, z głównymi elementami zaakcentowanymi czerwonym kolorem i, co za ulga, bez wybuchającego helikoptera. Wybuchające helikoptery to chyba ulubiony popis graficzny na okładkach powieści sensacyjnych. Z drugiej jednak strony paszport z napisem cyrylicą i butelka trucizny? To bardzo banalne. Ale cóż, taka konwencja.
Zapowiedź fabuły zaczyna się od słów: \”Zimowa Moskwa. Siedemnastoletnia Tatiana, wracając z treningu gimnastyki, nie wie jeszcze, że jej życie za chwilę zmieni się nieodwracalnie\” i na takie mocne uderzenie na dzień dobry się nastawiłam. Błąd. Historia zaczyna się bowiem od kilku scenek, które żadnej Tatiany nie dotyczą, są typowymi migawkami z powieści sensacyjnej – spiski, tortury, szermierka słowna międzynarodowych agentów. Zanim czytelnik doczeka się wejścia na scenę Tatiany, minie blisko sto stron, które trzeba przebrnąć, zacisnąwszy zęby, ponieważ ich sens stanie się jasny dopiero po lekturze całości. Ale tak właściwie – warto. Oto bowiem na scenę wkracza ona, Tatiana, rosyjska nastolatka, córka pomniejszego oligarchy, lecz jakże inna od swoich rówieśniczek. Dziewczyna nie jest zmanierowana ani głupia, uwielbia filmy akcji, trenuje gimnastykę i chociaż bywa płytka i wulgarna, widać po niej, że to tylko poza, a dziewczę myśleć umie. To dobrze. Myślące bohaterki są w cenie. A im dalej, tym ciekawiej. Tatiana po lekcjach znajduje w domu całą rodzinę wymordowaną, ale po pierwszej histerii decyduje się działać, zanim podzieli los bliskich. W ucieczce z Moskwy pomagają jej szofer Grisza oraz surowa trenerka gimnastyki, Aurora Nikołajewna. Dziewczyna pod fałszywym nazwiskiem wyjeżdża do Sztokholmu, gdzie ma się ukrywać. Tam poznaje przystojnego i całkiem sensownego Igora, z którym nawiązuje bardzo bliską znajomość. I wydawać by się mogło, że tak można żyć, w dużym mieszkaniu w jednym z najszczęśliwszych krajów świata, z kochankiem, który nie wygląda na kogoś, kto pobawi się nią i porzuci… Zresztą, Tatiana nie jest osobą, która dałaby się tak po prostu wykorzystać i zostawić. Ale jej takiego życia jest mało. Postanawia się zemścić na mordercach rodziców i młodszej siostry i odkryć, dlaczego to właśnie oni stali się ofiarami. Im dalej zaś brnie w intrygę, tym bardziej zaskakuje ją – lecz nie przeraża – skala kombinacji międzynarodowej organizacji znanej jako Czerwony Parasol.
Prawdopodobieństwa psychologicznego w tej książce nie szukajcie. Nie ma. Taka konwencja. Ale ta bohaterka, młodziutka dziewczyna, która pod wpływem tragicznych wydarzeń musi dorosnąć, więc postanawia dorosnąć na swoich zasadach, jest ciekawą postacią, nawet jeśli przy bliższym przyjrzeniu się jej konstrukcji stwierdzam, że to postać kompletnie niewiarygodna. Można nie patrzeć bliżej. Jej relacja z Igorem, która startuje od typowo sensacyjnego schematu: mężczyzna bóg seksu i młoda, niedoświadczona dzierlatka, szybko zamienia się w sprawnie napisaną zdrową relację. Wow! Takie rzeczy w powieści sensacyjnej? Świat oszalał, na szczęście w dobrą stronę!
Sama intryga jest niczego sobie. Żadna ze mnie koneserka gatunku, ale wątki łączą się w sensowną całość i chociaż pomysł Mroka trąci teoriami spiskowymi, a w to, że jest oparty na faktach, jakoś nie chce mi się wierzyć, to rozwój wydarzeń śledziłam z zainteresowaniem. To przecież nie ma być dokument o pracy służb specjalnych, tylko rozrywkowa powieść z rozpisaną na sześćset stron intrygą, agentami, konfrontacjami, dokumentami, pościgami? No dobrze. Pościgów w tej książce jak na lekarstwo. I bardzo dobrze! To całkiem ożywcze, że nie tylko bohater nie jest macho-samcem z nadwyżką testosteronu, ale też fabuła nie opiera się na tym, by na każdej stronie coś wybuchało albo rozbijał się drogi samochód.
Ale czy to znaczy, że tekst jest w swoim gatunku wybitny? Ano przyznaję z bólem, nie jest. Nie chodzi nawet o pierwsze sto stron, które były nawet jeśli ważne, to pieruńsko nudne. Autor, a wraz z nim redakcja i korekta, potykają się na drobiazgach. Tylko że te drobiazgi psują odbiór. Nie brak tu błędów stylistycznych, leksykalnych (komórka się wyładowała? Czyżby?), ale też, o zgrozo, ortograficznych (\”bydle\”? \”To bydle\”?). Nie brak też i potknięć poważniejszego kalibru, to znaczy błędów rzeczowych, które w takim tekście są niedopuszczalne. Żeby czytelnik uwierzył w historię, musi ona być przekonująca i tam, gdzie to tylko możliwe, trzymać się realiów. A z realiami Mrok ma problem, szczególnie z rosyjskimi imionami i nazwiskami. Otóż w języku polskim stosujemy polską transkrypcję, toteż wujek Avram jest po prostu Awramem, a Vadik – Wadikiem (przy okazji nie jestem pewna, czy autor ma świadomość, że Wadik to zdrobnienie od Wadima, skoro Wadima zapisał poprawnie). Ponadto – imiona odojcowskie nie są nazwiskami, a to nam Mrok uparcie sugeruje. O ile Aurorę Nikołajewnę jeszcze przełknę, o tyle nazwanie głównej bohaterki Tatianą Siergiejewicz skutecznie mnie skonfundowało. Siergiejewicz to męska forma patronimika, więc zwątpiłam, czy Tatiana na pewno jest kobietą… Możecie powiedzieć, że to drobnostki, ale dla kreacji GŁOWNYCH bohaterów takie błędy są niewybaczalne. Kiedy czytam książkę, ufam autorowi, że wie, o czym pisze. Mrok wydaje się momentami nie wiedzieć. Tak samo bardzo mi brakowało dokładniejszej informacji o specyfiku, który Aurora podała Tatianie – w takim tekście aż się prosi o rzucenie nazwą preparatu, który jest niewykrywalnym jeszcze dopingiem albo chociaż informację o jego składnikach, dokładnym działaniu, czymkolwiek… To podniosłoby wiarygodność świata przedstawionego.
Czepiam się, prawda? Taka moja rola. Ale jeżeli dacie radę przymknąć oczy na kiksy merytoryczne i stylistyczne, przeczytajcie tę książkę. Wciąga.
Joanna Krystyna Radosz