Żeby wygrać, trzeba grać! Jednak życie nie zawsze daje nam równe szanse. Bramki są dwie? Gdzieżby! Jest ich całe mnóstwo! Tak samo jak przeciwników! Bez zmian pozostaje tylko jedna zasad: piłka jest w grze i to od Ciebie zależy, jak ją wykorzystasz. A więc, do gry!
Jack i Cassie, po wielu miłosnych zawieruchach, zeszli się i zamierzają zacząć od nowa. Od tej pory pragną już tylko cieszyć się sobą i wieść spokojne, przepełnione seksem, życie. Los ma jednak dla nich inne plany. Wygrali w pierwszy tomie? Życie zażądało dogrywki i zaczęło rzucać im kłody pod nogi. Praca Cassie, nagła popularność Jacka i przeszłość, o której wcale nie tak łatwo zapomnieć. Czy para podoła kolejnym próbom?
Poprzednia część mnie urzekła. Nie była może szczególnie przełomowa, ale miała w sobie coś fajnego, co rozłożyło mnie na łopatki. Może nie nokautem, ale jednak \”wygrała ze mną na punkty\”. Dlatego do kolejnego tomu podeszłam pełna nadziei, że znowu uda mi się miło spędzić czas. A więc… ogłaszam rewanż!
Perfect game miało mieć w założeniu tylko jeną część. I to wyraźnie da się wyczuć. Zwłaszcza na samym początku, kiedy miłość między bohaterami kwitnie, niczym przebiśnieg na wiosnę. Upojne chwile przeplatane są retrospekcją i wstydliwą opowieścią o tym, co się działo z Jackiem zanim trafił w progi swojej Kici. O ile sam pomysł może nie jest zły, to został zbyt rozwleczony. Dopiero po około 100 stronach wypominania szczegółów przeszłości, z ulgą wracamy do teraźniejszości (no dobrze, było kilka bieżących scen, jednak nie zrobiły one na mnie szczególnego wrażenia, opowieść o zamawianiu pizzy rzadko porywa mnie bez reszty). Właśnie dlatego uważam, że pierwszy punkt należy się mi. Za to, że to przetrwałam i czytałam dalej.
I całe szczęście. Bo potem robi się dużo lepiej. Zaczynają się pojawiać problemy, prawdziwe problemy (nie to ile pizzy zamówić). Nasza bohaterka wpada z deszczu pod rynnę. Wcześniej cierpiała przez brak Jacka, teraz doskwierają jej konsekwencje jego obecności. Bo nasz bohater nie jest już zwykłym sportowcem, ale prawdziwą gwiazdą i osobą publiczna. A Cass? Jej nikt nie lubi, prasa interesuje się tylko uprzykrzaniem jej życia, a żony pozostałych członków rodziny również niewiele pomagają. I za to należy się historii plus. Dany trochę na wyrost, bo dało się wyciągnąć z tych wątków więcej (i bardziej dokopać Cass), ale jednak jest to duża poprawa i znaczne zwiększenie dynamiki. Mamy więc remis!
Fajne było to, że mniej więcej od połowy książki zaczęły mi się udzielać emocje. Niespostrzeżenie wczułam się w sytuację dziewczyny i w głowie ułożyłam plan rozwiązujący całą sytuację. Jednak z drugiej strony powieści można zarzucić, że to oczywiste wręcz wyjście z sytuacji zostało odkryte przez bohaterkę… dopiero na samym końcu. A więc jestem w kropce. Komu dać punkt? Niech będzie na rzecz Cass i Jacka, ostatecznie bowiem \”nasze\” rozwiązanie nie zostało wprowadzone w życie i autorka zaskoczyła mnie ciekawym zwrotem akcji. Jak więc stoimy z punktacją? Mamy 2 do 1 na rzecz książki.
Ale nie może być tak słodko, bo czasami było… za słodko. Trochę naiwny ton przebijał się przez całą narrację. Z niewyobrażalnego bałwana Jack zamienił się w mężczyznę marzeń, nagle i niepostrzeżenie, gdzieś między pierwszym, a drugim tonem. Może nie było to nieprawdopodobne, ale wiele scen niebezpiecznie blisko zbliżało się do kiczu. Tak jakby romantyzm sceny musiał być podkręcony przez wiele zbytecznych i łopatologicznych dialogów. Brakło niedowiedzeń, nie kosmicznych niedomówień, ale scen, które by sygnalizowały, a nie wprost informowały o miłości. Dodatkowo ostatni fragment to cukier z cukrem i syropem glukozowo-fruktozowym. Za dużo tego… wszystkiego. Zabrakło też lepszego omówienia wątku najlepszej przyjaciółki Cass (nie do końca wyjaśniono zachowanie dziewczyny). Dlatego wracamy do remisu 2:2.
To, co zdecydowanie poprawiło się w stosunku do pierwszej części, to graficzna strona książki. Wydanie jest tak samo dobre, jak wcześniej. Jednak teraz każdy rozdział został dodatkowo ozdobiony sylwetką bohaterów, co naprawdę fajnie się prezentuje. Cała książka jest lekka, miła i przyjemna. Bez większych zawirowań i pokrętnych emocji zapewnia niezobowiązującą rozrywkę, co daje nam ostatecznie niewielką przewagę dla \”Zmiany\” J. Sterling. Gra była wyrównana, sam pomysł niezgorszy. Niekorzystne okazało się ponowne wykorzystanie tego samego duetu, przez co książka straciła na świeżości i dynamice. Jednak kilka ciekawych zwrotów akcji sprawiło, że nie żałuję czasu spędzonego na jej przeczytanie. A więc mamy… 3 do 2! The winner is… \”Zmiana\”!
Dominika Róg-Górecka