Rzadko się zdarza, że moja Mama zna historię którą chcę przeczytać. Ostatnio przy kawie dzieliłam się z nią tym, że planuję czytać książkę o miłosnej historii córki skazanego w procesie szesnastu (mamy w domu trochę hopla na tym punkcie), a Mama, że czytała o tym, myślałam, że podebrała mi książkę ze stosu, czego nie lubię, gdy książka czeka na czekanie, na swoim miejscu i zaburza mi się w ten sposób kolejność i moje ułożone stosiki. Okazało się, że Mama czytała o tym w brukowcu, który prenumeruje. Na szczęście, gdy dowiedziałam się, gdzie wypisują takie rzeczy to już byłam za połową, a w pracy myślałam tylko o tym, że chcę doczytać tylko tę książkę do końca.
Poznajemy dwójkę młodych ludzi, jest rok 1947, można pomyśleć, że skoro wojna się skończyła, młodzi wrócą do normalnego trybu życia, będą beztroscy, będą się zakochiwać, odkochiwać i wąchać biały bez. Niestety, koniec wojny to początek rozliczania z pochodzenia, z okupacyjnej przeszłości, rządy komunistów są bezlitosne i bez litości odsiewają sługi systemu od tych co myślą samodzielnie. Wiesława i Jerzy zostają wtrąceni do Więzienia Mokotowskiego, zaczynają rozmawiać alfabetem Morse`a. To jedyne co trzyma ich przy normalności, a chociaż on ma żonę, to jednak zakochują się w sobie, chociaż nigdy się nie słyszeli. Później ich więzienna tułaczka się rozchodzi, ale piszą do siebie listy i zabiegają o ślub, bo więzienie może łączyć.
Do tej pory więzienie nie kojarzyło nam się z miejscem, gdzie można poznać idealnego partnera, no może jeszcze w czasach zsyłek, ale jednak więzienie to synonim patologii, oczywiście trzeba tutaj wziąć poprawkę na to, że patologia według komunistów, to był jednak najlepszy sort Polaków i dzięki ich więziennej miłości poznajemy historię niezwykłej relacji, relacji pełnej troski, prawdziwych ludzi, którzy mają swoje wady, walczą z nimi i liczą dni do spotkania.
Ich korespondencja przepisywana przez ojca Jerzego jest pięknym świadectwem miłości i czułości, takiej szlachetnej więzi pokrewnych dusz. Dzieliła ich polityka, bo jednak poglądy polityczne, przynależność ideologiczną mieli inną, ale łączyła ich miłość do Polski. Pięknie czyta się takie książki. Wzruszające i pokrzepiające. Książka nie jest gruba, ale naprawdę warto!
Idealnie wstrzeliłam się z tą książką na te Walentynki. Dobrze jest czytać chociaż taką nieobszerną relację z ponurych wydarzeń w czasach stalinowskiego terroru, ale zakończoną happy endem.
Katarzyna Mastalerczyk