Nie bez powodu Ruth Benedict określiła japońską kulturę jako haji no bunka – kulturę wstydu. Etyka Kraju Kwitnącej Wiśni oparta jest bowiem na poczuciu zażenowania; jego mieszkańcy postępują poprawnie, ponieważ konsekwencją innego zachowania jest wstyd wobec otoczenia. Biorąc pod uwagę taki sposób rozumowania H. niewątpliwie ma powód do wstydu, jest przecież hibakusha – ocalałą ofiarą bomby atomowej, która 6 sierpnia 1945 roku została zrzucona na Hiroszimę. Dziewczyna przeżyła, powinna więc stale prosić poległych o wybaczenie. Od dnia eksplozji H. żyje jednak nie tylko w permanentnym poczuciu wstydu, ale także panicznym wręcz lęku przed śmiercią. Wielokrotnie udaje jej się uciec przed kostuchą, stale czuje jednak jej oddech na karku – wie, że choroba popromienna może pojawić się u niej w każdej chwili. Ów lęk przyjmuje różne postacie, choćby agorafobii, nadmiernego przywiązania do ukochanego Jima czy Liczby Niewymiernej, przejściowej apatii, wreszcie obsesyjnego pragnienia posiadania dziecka. H. jest żywą, wciąż otwartą raną, a o bólu, jakiego doświadcza w ciągu swojego zaskakująco długiego życia, mówi śmiało, drapieżnie i bez lęku – jest ofiarą pewnie wskazującą winnych swego cierpienia.
Równolegle do tego wątku Maria Perezagua snuje opowieść o nieustannym poszukiwaniu tożsamości, własnego \”ja\”, sposobu na identyfikację i przynależność. H. urodziła się jako hermafrodyta, decyzję o wyborze płci podjęli za nią rodzice, dziewczyna dorastała więc jako mężczyzna nienawidząc narzuconej sobie płci. Paradoksalnie, to właśnie amerykański atak na Hiroszimę wyzwolił ją z więzienia własnego ciała – eksplozja pozbawiła ją męskich organów płciowych, umożliwiając H. stanie się kobietą. Pomimo to bohaterka nigdy nie poukładała swojej seksualnej tożsamości, nieustannie tęskniąc za utraconym, choć przecież znienawidzonym \”ja\”. To z tego względu postanowiła określać się inicjałem H. – w języku hiszpańskim literą niemą, nie wymianą, a więc na wpół tylko istniejącą, dokładnie tak samo jak bohaterka powieści. H. próbuje odnaleźć się w wyimaginowanym macierzyństwie, a właściwe ciąży trwającej niemal całe jej życie, oraz miłości do dziecka, którego nigdy nie dane było jej poznać. To tytułowa Yoro – japońska dziewczynka, również ofiara bomby atomowej, traktowana przez amerykańskie władze jako eksperyment naukowy, swoiste przedłużenie Projektu Manhattan. Posuzkiwanie Yoro, którą H. traktowała jak własne dziecko, zajęło bohaterce całe życie, tak samo jak poszukiwanie samej siebie i utraconego na zawsze szczęścia.
Maria Perezagua całkowicie oddała głos swojej bohaterce, sama usuwając się w cień, nie zachowując dla siebie nawet prawa do komentarzy czy wyjaśnień. H., już jako starzejąca się kobieta, opowiada swoją historię w liście do sędziego, który w niedalekiej przyszłości ma zdecydować o jej dalszym losie. Pozbawiona dialogów powieść przypomina bardziej strumień świadomości niż dokładnie przemyślaną historię, nowe wątki i postacie pojawiają się znikąd, czasem zostając z czytelnikiem na dłużej, czasem znikając równie nagle, jak zaistniały na kartach Yoro. Momentami opowieść stanowi spójną całość, w innych rwie się, upodobniając do kłębka splątanych nici, na których rozsupływanie czytelnik traci z czasem ochotę. Debiutancka powieść Marii Perezaguy miała być krzykiem sprzeciwu wobec wszystkiego, co zamienia ludzkie życie w koszmar, a więc wobec wojny, nietolerancji, przemocy, społecznych i religijnych nakazów. I chyba właśnie w słowie \”wszystko\” zawiera się jej problem – zamiast krzyku wyszedł bowiem kakafoniczny wrzask, w którym co jakiś czas pojawia się głos warty wysłuchania. Wątków jest zbyt dużo, jakby Maria Perezagua chciała w jednej powieści upchnąć całe zło tego świata, co niestety działa na niekorzyść mającej potencjał fabuły. Zdecydowanie najlepiej wypada wątek traumy po Hiroszimie i próby opisania niemożliwego, uwagę przykuwa też kwestia miłości między ludźmi, których historia teoretycznie uczyniła wrogami. Tym bardziej przykro, że dobry początek zmierza do wyjątkowo niepasującego do całości i rozczarowującego finału. Maria Perezagua, absolwentka historii sztuki i wieloletnia wykładowczyni uniwersytecka, niewątpliwie jest erudytką, zbyt mocno jednak stara się, by pokazać to czytelnikowi. Posługuje się językiem barokowo wręcz wystawnym, nabrzmiałym od środków stylistycznych, momentami fascynującym, momentami natomiast irytująco wręcz pretensjonalnym. Yoro bez wątpienia jest powieścią społecznie i politycznie ważną i potrzebną, literacko jednak nie wystarczająco udaną.
Blanka Katarzyna Dżugaj