Dotychczasowi tłumacze dzieł Josepha Conrada dążyli do jak najwierniejszego oddania oryginału. Kryli się na marginesie jako nośnik, z umiarkowanym naznaczeniem przekładu sobą. Jacek Dukaj podjął się czegoś zupełnie innego. Postanowił napisać własną wersję \”Jądra ciemności\”, zamiast tłumaczyć – spolszczyć i uwspółcześnić. Jego opowiadanie czyta się rzeczywiście inaczej niż klasyczne przekłady. Mam mieszane uczucia do tego eksperymentu, trudno w sposób jednoznaczny zawyrokować o jej wartości. Książkę tę należy oceniać dwojako: jako nowe opowiadanie, w oderwaniu od oryginału oraz w zestawieniu oryginałem lub tłumaczeniami.
Oceniając \”Serce ciemności\” Dukaja niezależnie od dzieła Conrada – jako rzecz odrębną, nie wzorowaną na niczym – można uznać je za dobre opowiadanie. Językowo skomponowane jest dźwiękami, barwami, wrażeniem. Piękny zabieg artystyczny i przyjemny w odbiorze. Dukaj potrafi pisać malowniczo i ekspresyjnie. Stawiając jednak na formę, zagubił gdzieś treść, czyniąc ze swojego dzieła wydmuszkę. W praktyce wyszła nieco kakofoniczna konstrukcja zagłuszająca przekaz.
Traktując książkę jako spolszczenie \”Jądra ciemności\” Conrada, muszę ocenić ją surowiej. Autor nie uchwycił ducha oryginału – jego grozy, tajemnicy, mroku. Dukaj prześlizguje się wierzchem, podczas gdy Conrad wgryza się w duszę bohatera, nie mówiąc wszystkiego i wypowiadając samo sedno jednocześnie. Conradowski Kurtz jest niedosięgły, przerażający, jego zagadkowa osobowość dotyka mitu. W wersji Dukaja mamy do czynienia z jakimś teatrem cieni – ani conradowskim, ani bliższym \”polskości\” (jeśli dobrze zrozumiałam ideę \”spolszczenia\”). Tu Kurtz jest bardziej groteskowy, a niesamowitość wytwarzana dookoła postaci ? wymuszona.
Gdybym nigdy nie przeczytała oryginału ani żadnego z wcześniejszych przekładów, z pewnością lepiej oceniłabym tę wersję. Znając je jednak nie mogę odbierać tego spolszczenia inaczej niż \”Jądro ciemności\” przesiane przez cudzą wrażliwość, obcą mi. Ale nie to jest najistotniejsze – problem w tym, że \”na sicie\” została głębia i spora część sensu pierwotnego opowiadania. Szczerze nie pojmuję zamierzeń Dukaja – i nie piszę tego przez snobistyczne uwielbienie Josepha Conrada, nie uważam by cudze kanony były zobowiązujące dla wewnętrznych upodobań. Naprawdę liczyłam, że nowa wersja przeniesie tę niesamowitość – trochę chyba już przykurzoną choć urokliwą – w dwudziesty pierwszy wiek. Teraz zastanawiam się, czy to wykonalne. I czy takie zabiegi mają jakieś uzasadnienie poza spełnieniem osobistych ambicji.
Iwona Ladzińska