Dzisiejszą recenzję chciałabym rozpocząć od pochylenia się nad postacią autora omawianej książki. Michael Booth zawodowo zajmuje się pisaniem o jedzeniu. Wydaje się, że nie ma lepszego zawodu dla smakosza, jakim niewątpliwie jest Booth. Ten brytyjski dziennikarz podróżuje po świecie, próbując wielu czasem ciekawych, a czasem dziwacznych potraw. Oprócz pojemnego żołądka nie raz przydaje się też odwaga i odrobina szaleństwa: bowiem kto z Was zdecydowałby się na degustację kompotu z fasoli czy prażonych robaków? Istota ryżu. O duszy japońskiego jedzenia na szczęście w większości zawiera opisy naprawdę apetycznych potraw, od których cieknie ślinka. Uwaga, nie czytajcie tej książki bez czegoś do jedzenia pod ręką! Rekomenduję \”krakersy\” z ryżu.
Gdy Michael wraz z żoną Lissen oraz synami Asgerem i Emilem wybierają się na długą wycieczkę do Japonii, mają oczywiście jako takie wyobrażenie o japońskiej kuchni. Każdy z nas zresztą mógłby chyba wymienić kilka słynnych potraw: sushi, zupa miso, ramen… Okazało się jednak, że ten kraj to prawdziwe bogactwo smaków i połączeń dla nas, Europejczyków, niespotykanych i fascynujących. Rodzina Booth podróżowała po różnych częściach Japonii, z czego Michael drobiazgowo zdawał relację w książce. Trzeba wziąć pod uwagę, że autor to przede wszystkim smakosz, więc jego opisy ograniczają się w większości do długich akapitów na temat tego co jadł, gdzie to jadł i jak mu smakowało. Całość jest okraszona przeważnie również krótkimi opisami okolicy, w której znajduje się knajpa, skróconymi życiorysami poszczególnych kucharzy i właścicieli wszelkich restauracji i barów oraz fragmentami na temat rodziny autora, ale to jedzenie wiedzie tu prym. Są w zasadzie dwa wyjścia: albo to pokochacie i będziecie ślinić się nad książką, wyobrażając sobie smak kolejnych potraw, albo taki sposób opowiadania Was wynudzi. Ja należę do tej pierwszej grupy.
Autor wraz z rodziną zwiedził przez trzy miesiące niemal każdy zakątek Japonii, próbując tego, co jest w danym regionie najlepsze i nie cofając się przed degustacją żadnej potrawy, co czasem budziło mój podziw. Większość dań \”brzmi\” co prawda przepysznie i sama chętnie bym ich spróbowała, ale już do konsumpcji zepsutych ryb czy owadów trzeba wykazać się nie lada odwagą i brakiem kulinarnych uprzedzeń. Czyż jednak smakosz-podróżnik nie powinien mieć właśnie takich cech? Michael Booth pisze o jedzeniu z pasją, która dosłownie powoduje, że ma się ochotę na podróż do Kraju Kwitnącej Wiśni i przekonaniu się na własnym podniebieniu o cudach, które przedstawia czytelnikom. Ja wybrałam wersję ekonomiczną i po lekturze poszłam po prostu do knajpy z japońskim jedzeniem w moim mieście. Nie mogłam sobie odmówić porcji sushi, które uwielbiam już od jakichś dziesięciu lat (kulinarna miłość od pierwszego kęsa), ale zdecydowałam się również na zupę miso, co było strzałem w dziesiątkę!
Żałuję może jedynie, że autor nie powsadzał w swoją książkę jeszcze więcej ciekawostek o odwiedzanych miejscach, bowiem czasem jego opowieści o Kiusiu, Kansai czy Hokkaido ograniczały się niemal wyłącznie do \”przyjechaliśmy – znaleźliśmy knajpę – zjedliśmy to i tamto – mnie to smakowało, ale synowi mniej\”. Te rozdziały, w których Booth bardziej skupiał się na historii regionu, tradycji czy ciekawostkach Japonii były dla mnie zdecydowanie bardziej pasjonujące, jednak nie było w całej Istocie ryżu momentu, w którym odczułabym nudę. Prawie 400 stron o samym jedzeniu? Świetnie, biorę to!
Dość mylący jest sam tytuł, a raczej jego główna część, czyli \”Istota ryżu\”. Jak na najbardziej kojarzony z Krajem Kwitnącej Wiśni pokarm, ryż dostał zaskakująco mało miejsca na kartach tej książki. Wiadomo, jest w sushi, oczywiście występuje w niektórych wersjach onigiri, ale jako główny składnik na kartach książki – rzadko. Jak pisze autor, tradycyjny ryż jest coraz częściej wypierany przez… amerykańskie frytki. W ogóle młodzi Japończycy odchodzą od kuchni swoich przodków i zwracają się w stronę nowości zza oceanu, co oczywiście nie wychodzi im na zdrowie. Michael Booth o ryżu pisze przede wszystkim dwa razy: w rozdziale pod tytułem Ryż z curry, gdzie próbuje (bezskutecznie) pojąć fenomen tego dania oraz w rozdziale Ryż, w którym odwiedza wraz z rodziną pola Najlepszego Hodowcy Ryżu na Świecie. Próbuje sadzenia roślinek i pracy na polu, a na koniec może posmakować efektów codziennej pracy wykwalifikowanego personelu. Okazuje się jednak, że nawet zwykły zaprawiany w soli owoc ume (czyli moreli japońskiej) był dla niego ciekawszy kulinarnie od uwielbianego przez Japończyków ryżu. Być może więc nigdy Europejczyk nie pojmie fenomenu tego niepozornego, białego ziarenka.
Książka Istota ryżu zadziałała na mnie modelowo: gdy tylko przeczytałam kilka stron zaczynało mi burczeć w brzuchu i musiałam sięgnąć po przekąskę. Idealnie było, gdy kupiłam kilka paczek japońskich smakołyków i mogłam lekturę przegryzać pysznymi \”krakersami\” ryżowymi. Polecam! Myślę, że \”Istota ryżu\” będzie świetnym wyborem dla tych, którzy interesują się Japonią, jedzeniem, podróżami lub każdą z tych rzeczy. Dokusho o tanoshimu (?????? – miłej lektury) i bonapeti (????? – smacznego)!
Karolina Sosnowska