Jako całkowity ekonomiczny laik lubię od czasu do czasu sięgnąć po książkę z tego zakresu, by zanurkować w zupełnie inny świat. Dlatego też połakomiłam się na pozycję Eryka Łona \”Patriotyzm gospodarczy\”, tym chętniej, że z kolei zagadnienie narodowości i szeroko pojętego patriotyzmu jest mi naukowo bliskie.
Niewątpliwie dużą zaletą książki jest okładka – skromna, symboliczna, ale idealnie korespondująca z tematyką publikacji. Wydawca – Zysk i s-ka – również nobilituje książkę Łona w oczach potencjalnego czytelnika. To nie jest już jakaś tam praca naukowa z trudnym, specjalistycznym językiem, przeznaczona dla wąskiego grona odbiorców, skoro wydał ją ogólnopolski wydawca niewyspecjalizowany w publikacjach stricte naukowych. Zresztą, jak sam autor zaznacza w przedmowie, \”Patriotyzm gospodarczy\” zrodził się z cyklu wykładów wygłaszanych na Uniwersytecie Ekonomicznym w Poznaniu i skierowanych do szerokiego kręgu nieekspertów. To oznacza, przynajmniej teoretycznie, że książka powinna spełniać moje oczekiwania.
Publikacja składa się z czternastu rozdziałów, z których każdy stanowi odrębny, zamknięty wykład związany tematycznie z patriotyzmem lub gospodarką, lub też z oboma tymi pojęciami naraz. Autor rozpoczyna od podstaw teoretycznych – definicji narodu i etniczności, po czym przechodzi do roli narodu, społeczeństwa, postawy prospołecznej i wreszcie patriotycznej w życiu gospodarczym państwa. I wszystko to brzmiałoby niezwykle zachęcająco, gdyby nie pewien problem. Czy raczej: szereg problemów.
Po pierwsze – język. Oczywiście styl nie jest najważniejszym elementem składowym publikacji naukowej czy popularnonaukowej, chyba że autor specjalizuje się w językoznawstwie. Tym niemniej wypada przestrzegać jakichkolwiek zasad przejrzystości i schludności stylistycznej tekstu, zwłaszcza jeśli się pisze \”Najlepiej aby tematyka patriotyzmu gospodarczego poruszana była np. na zajęciach z Języka (sic!) polskiego, gdzie podkreślano by wagę utrzymania własnego języka jako ważnego atrybutu naszej narodowości\” (s. 315). Abstrahując od bezsensowności merytorycznej tego twierdzenia (co patriotyzm GOSPODARCZY ma wspólnego z językiem jako atrybutem narodu?), jest ono niewątpliwie zobowiązujące dla autora. Tymczasem cała książka przesycona jest językiem potocznym (w tym przede wszystkim znanymi z języka mówionego wyrażeniami-pasożytami w rodzaju używanego w zdecydowanym nadmiarze \”można by rzec\”), powtórzeniami, nieudolnymi konstrukcjami stylistycznymi. Przykład pierwszy z brzegu: \”Mówiąc o kwestiach bankowości, warto wskazać na problem repolonizacji. Mówi się w tym kontekście też o udomowieniu. Osobiście używam słowa repolonizacja\” (s. 102). Tak wygląda cała książka, co nasunęło mi wielce zasadne pytanie: gdzie był redaktor? Cóż. Jeśli wierzyć stopce – nie było redakcji ani korekty. Zastanawiam się, jak szanowane wydawnictwo mogło dopuścić do wydania książki bez choćby przejrzenia jej pod kątem językowym. Przecież stylistycznie to jest najzwyklejszy w świecie bubel! Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że autor po prostu spisał nagrania swoich wykładów i nie dokonał nawet autorskiej korekty. Tylko że to, co przejdzie w języku mówionym, podczas swobodnej wypowiedzi, na papierze wygląda koszmarnie.
Kiedy już przebiłam się przez ten językowy kataklizm, dotarł do mnie kolejny problem tej publikacji, dalece poważniejszy. Czytelnik, który przebije się przez sito stylistyki, dla którego być może jest ona kompletnie nieważna, a liczy się merytoryka, po lekturze \”Patriotyzmu gospodarczego\” będzie mieć w głowie więcej pytań niż odpowiedzi. Przede wszystkim: do kogo ta publikacja jest skierowana? Z jednej strony, wydawałoby się, że do laików ? tak wynika ze wstępu, z języka tekstu oraz z licznych odwołań do popularnych doświadczeń (łącznie z przywoływaniem piosenek disco polo w charakterze przykładów patriotyzmu). Z drugiej – liczne przypisy, wykresy, wreszcie odwołania do pojęć z zakresu ekonomii bez ich wyjaśniania (tak jak w powyższym przykładzie nie zostaje wyjaśnione pojęcie repolonizacji w kontekście gospodarczym) zakłada pewien, dość wysoki, \”próg wstępu\”. Nie da się napisać książki (popularno)naukowej dla wszystkich.
Co gorsza, nawet taka laiczka jak ja wielokrotnie podczas lektury czuła, że coś jest nie tak. Nauka to oddzielenie światopoglądu od obiektu badań. Tymczasem autor wielokrotnie miesza porządki, analizuje przypadki omawiane w tekście z tak jawnie ideologicznego punktu widzenia, że to aż boli. Wśród cytatów okraszających tę książkę niezwykle liczne są nawiązania do encyklik papieskich. Jeden cytat z Jana Pawła II nie zaszkodzi żadnej publikacji, oczywiście, ale kiedy tych cytatów jest dużo, można odnieść wrażenie, że dla autora Papież jest ekspertem z zakresu ekonomii. Patriotyzm z kolei, rozumiany jako cenienie nade wszystko tego, co rodzime, zostaje wyniesiony do rangi wartości niemal dogmatycznej bez wyjaśnienia jego znaczenia w sensie gospodarczym – które owszem, jest oczywiste, ale taka rola naukowca, by i oczywistości czasem wyjaśniać. Szczytem absurdu był dla mnie fragment niemal utyskiwania nad tym, że Polacy – zwłaszcza młodzi! – wolą zagraniczne samochody od rodzimej produkcji. Wzięcie pod uwagę uwarunkowań jakościowych w takim przypadku jest obowiązkiem, jeśli chce się rzetelnie przeanalizować temat.
Na podstawie powyższego, mimo że na ekonomii znam się z pewnością gorzej niż Eryk Łon, ja autorowi nie wierzę. Nie dał mi żadnych podstaw, bym uwierzyła. Swoich tez nie uzasadnia, opiera się na wielu niefachowych źródłach i macha swoim światopoglądem jak flagą, a to dla rzetelnej publikacji naukowej jest dyskwalifikujące. Ponadto ta książka jest okropnie napisana. Tak okropnie, że autorowi powinno być wstyd, że jednak nie poprosił choćby o korektę. Skoro nawet bibliografia jest źle sporządzona…
33 złote polskie można wydać inaczej. Lepiej. Choćby na flagę, jeśli chcecie inwestować w patriotyzm. W tę książkę ich nie inwestujcie, nie warto.
Joanna Krystyna Radosz