Anna Karnicka powraca z kolejną odsłoną cyklu o magicznej Pradze, lalkarzach i baśniach. Oryginalnie? Nietypowo? Fantastyka młodzieżowa z pazurem? Zaraz się przekonamy.
Nie mogę nie wspomnieć o okładce, która jest prześliczna. Zresztą, większość książek wydawnictwa Genius Creations wygląda po prostu ładnie i tak, że chce się je mieć choćby po to, żeby cieszyć oko. Pozwolę sobie skomplementować też papier – bardzo lubię żółtawy papier Ecco, wygodnie się czyta książki na nim wydrukowane – i format, który pozwala schować \”Paradoks Marionetki\” do torebki, nie obciąża kręgosłupa i pasuje do całości uroczego wyglądu zewnętrznego. Na pierwszy rzut oka jest zachwycająco, zatem ochoczo przystępuję do lektury…
W drugim tomie cyklu \”Paradoks Marionetki\” Martin rozpoczyna naukę w wymarzonej Praskiej Szkole Lalkarzy. Wciąż nie może jednak otrząsnąć się po śmierci Klary i poprzysięga zemstę – temu zresztą ma teraz służyć jego pobyt w Kolegium. Bohater zacieśnia więzi z nowymi znajomymi, poznaje kolegów i koleżanki z pierwszego roku, w tym irlandzkie bliźniaki Nel i Neda. Wydaje mu się, że ma czas na spokojnie przemyśleć zemstę i nie kierować się burzliwymi emocjami, jak niektórzy ze szkoły.
Sytuacja szybko jednak ulega zmianie, a niespieszny rytm szkolnych dni zmienia się w wyścig z czasem. Oto bowiem ginie Ned, a Nel i ich krewniak Aisiling, irlandzkie demony zemsty, zaczynają szukać możliwości pomszczenia bliskiej osoby. Co więcej, wychodzi na jaw, że śmierć ucznia to element testu i selekcji przyszły marionetkarzy. Uczniowie pierwszego roku mają wspólnie przeprowadzić śledztwo i ustalić, kto ich zdaniem jest mordercą – nawet jeżeli wybiorą niewłaściwie, wskazana osoba wygnana i prawdopodobnie wkrótce zginie. Na młodych lalkarzach spoczywa więc ogromna odpowiedzialność – i równie wielka pokusa pozbycia się konkurentów.
Bardzo chciałam, żeby ta książka okazała się dobra. Praga to rzadki kierunek wypraw polskich autorów. Młodzieżowe urban fantasy jest czymś, co uwielbiam, nawet jeżeli wątki baśniowe w fantastyce przejadły mi się w obecnej formie. Niestety, przyszło mi skomentować w rozmowie ze znajomymi, iż cykl \”Paradoks Marionetki\” jest jak komunizm – komunizm też miał potencjał. Ten potencjał został zmarnowany przez kilka czynników:
Po pierwsze, struktura powieści. Bardzo szybko na dalszy plan schodzi główny, wydawałoby się, wątek – lalkarska pasja Martina. Chłopak marzy o tym, by być lalkarzem, to popycha go do walki o Szkołę mimo wszystkich okropieństw, jakie spotkały go w poprzednim tomie. To napędza go i w drugiej powieści Karnickiej, co zauważa jeden z innych bohaterów. Tylko że… nie. Lalkarstwa jest sporo na samym początku powieści, a potem ono rozpływa się w tle, pełni bardzo pretekstową funkcję. Zrozumiałabym, gdyby Martin nabrał awersji do swojego hobby przez śmierć Klary i inne wydarzenia ze \”Sprawy Klary B.\”, ale on o tym nawet nie wspomina. Konwencja opowieści o magicznej szkole, do której cykl Karnickiej wydaje się należeć, wymaga, by szkoła była wspomniana nie tylko od czasu do czasu w ramach tła dla wydarzeń, ale by bohater – zwłaszcza jeśli chce się uczyć właśnie w tym miejscu – naprawdę żył szkolnym życiem. Zresztą, takich porzuconych wątków jest więcej, chociażby demon z metra przedstawiony w otwierającej utwór scenie. Jaką rolę pełni w siatce fabuły? Pojawia się później jeszcze raz, jako łącznik dla kolejnych wydarzeń w życiu Martina, jednak czuję się rozczarowana tak słabo zarysowaną postacią, która zdawała się z początku Czechowowską strzelbą.
Po drugie, szwankuje strona stylistyczna. Zdania są płaskie, informacyjne, powieści bardzo brakuje błysku, ciekawej konstrukcji, narracji licującej z deklarowaną magią Pragi… Niechby nawet otarła się o grafomanię, to zdecydowanie lepsze od płaskiego języka pozbawionego ozdobników i nieco zbyt sprawozdawczego jak na młodzieżowe fantasy.
Po trzecie wreszcie, bolą mnie niedobory researchu. I klimatu. Praga w książce Karnickiej jest tylko z nazwy. Jest nazwami miejsc, obiektów, ulic czy czeskimi motywami takimi jak wpleciona w fabułę piosenka Nohavicy (przy okazji: jeżeli cytuje się przekład piosenki, wypadałoby ująć w przypisie jego autora)? ale za nazwami-symbolami nie idzie nic głębszego. Praga to bardzo magiczne, wielokulturowe miasto z bogatą historią, z symboliką miejsc, z mieszanką tradycji i współczesności. Jest taka powieść, nieprzełożona niestety na język polski – \”Syndrom Pietruszki\” Diny Rubinej. To oczywiście zupełnie inna półka, literatura wysoka, ale chodzi o to, że u Rubinej Praga jest opisana tak, że czuje się każdy zakątek, każdą uliczkę, zapach staroci w antykwariacie i szum wody w Wełtawie, kiedy człowiek wychyla się przez barierkę na Moście Karola. U Karnickiej tego nie ma. Podobnie zresztą zostały potraktowane baśniowe i legendarne motywy – to tylko puste znaki pozbawione treści, symulakry prawdziwych motywów. Autorka rzuca nazwę-klucz, golema czy legendę o zegarze Orloj, ale golema okazuje się po prostu dużym stworem zagrażającym miastu, a zegar pojawia się i znika. Kiedy Praga Karnickiej ma płonąć, wcale się nie boję. To nie moja Praga. Nie wspominając już o tym, że mimo iż to Praga, Czechów w niej jak na lekarstwo.
Może to być po części wina wspomnianych wcześniej niedoróbek stylistycznych, a po części – zwykłego potraktowania tematu po łebkach. Ten drugi element zaznacza się i w innych kwestiach – takich jak chociażby czeskie nazwiska (pani Moravec powinna być, zgodnie z zasadami dotyczącymi żeńskich form czeskich nazwisk, panią Moravcovą; brak znaków diakrytycznych to osobny problem) czy kwestia \”irlandzkiego demona zemsty, \”Nuady\” (nie ma czegoś takiego jak irlandzkie demony zemsty, a Nuada był legendarnym królem znanym ze swej srebrnej ręki). Kłują w oczy te niedoróbki, oj, kłują, a to już drugi tom, więc nie ma co dawać taryfy ulgowej.
Co zaś zaskakujące, mimo wszystko książka Karnickiej była przyjemna i chcę wiedzieć, co było dalej. Kiedy uznałam, że akcja nie dzieje się w Pradze (do której miłość może u mnie rywalizować tylko z miłością do Moskwy), tylko w jakimś tam Nigdzie, a bohaterowie i ich historie to wytwór totalnego autorskiego freestyle?u, czerpałam z fabuły całkiem sporo radości. Jeżeli zatem nie jesteście tak strasznie ortodoksyjni w odniesieniu do stylu, struktury i realiów albo po prostu potrzebujecie przyjemnego młodzieżowego czytadełka bez cukierkowego zakończenia, powieść Karnickiej będzie dobrym rozwiązaniem.
Joanna Krystyna Radosz