Japonia to kraj, który niezwykle mnie fascynuje. Dlatego, kiedy tylko słyszę, że wydano książkę w tym temacie, nieważne czy poradnik, czy powieść, zawsze chętnie po nią sięgam. Przeczytałam \”Ikigai\”, może nie było to przełomowe odkrycie w moim życiu, ale książka sprawdziła się jako lekkie i przyjemne czytadło. Niedawno ci sami autorzy wydali \”Shinrin-yoku. Japońska sztuka czerpania mocy z przyrody\”. Sięgnęłam po ten poradnik z nadzieją, że i tym razem może nie tyle poznam sens życia, ile przynajmniej odpocznę. Cóż… powiem tak, to była dziwna wycieczka.
Ale od początku, książka \”Shinrin-yoku. Japońska sztuka czerpania mocy z przyrody\” została naprawdę pięknie wydana. Gruba okładka, kredowy papier, liczne kolorowe zdjęcia. Przyjemnie się ją ogląda i trzyma w rękach. Ale ten styl ma też swoje wady. Okładka jest bardzo plastyczna, przez co łatwo ją uszkodzić. Tak samo brak laminowania powoduje, że nawet dotknięcie książki mokrą ręką pozostawia na niej nieodwracalne plamy. Tak więc zalecam szczególną ostrożność, a tymczasem… zaglądamy do środka.
O czym jest poradnik? Tak, jak sugeruje tytuł, opowiada on o zbawiennym efekcie kontaktu z przyrodą. I to w zasadzie tyle. Najpierw autorzy omawiają etymologie i znaczenie słowa \”Shinrin-yoku\”. Z ciekawych rzeczy poznajemy kilka badań potwierdzających główną tezę (bez szczegółów, takich jak próba, itp.) oraz sporo ciekawostek w temacie Japonia i przyroda. I te fragmenty są naprawdę fajne. Tak jak wspomniałam, nastawiłam się na sporą porcję orientu, ale… otrzymałam ją jedynie częściowo. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że autorzy nie tylko traktują temat bardzo luźno, to jeszcze próbują upchnąć w nim całe mnóstwo niepowiązanych ze sobą wątków. Obok Japonii mamy więc wszystko, co w jakikolwiek sposób wiąże się z naturą. Dowiadujemy się o Celtach i ich podejściu do drzew, potem przenosimy się do innych rejonów Europy, a najgorsze, że w międzyczasie poznajemy ogrom dziwnych podań, legend i innych opowiadań. Ale to nie wszystko, gwoździem do trumny wiarygodności tego tytułu okazało się optymistyczne stwierdzenie, że natura to lek na całe zło, łącznie z nowotworem (aczkolwiek autorzy zastrzegają, by mimo wszystko nie przerywać leczenia na rzecz wizyt w lesie). Podsumowując treść, miałam wrażenie, że autorzy chcieli coś napisać o naturze, ostatecznie jednak nie mieli na całość żadnego pomysłu i opisali dosłownie wszystko, co im przyszło do głowy. Nie przejmowali się przy tym ani strukturą książki, ani nawet tytułami rozdziałów.
Na uznanie zasługuje za to praca tłumacza. Jestem pod wrażeniem, że udało mu się wpleść nawiązania do polskich sloganów. Moje serce skradło przywołanie \”rzuć wszystko i jedź w Bieszczady\”. Również autorzy starali się dostarczyć czytelnikowi wielu skojarzeń np. przywołując tytuły filmów, czy gier komputerowych. Zabieg ten całkiem przyjemnie obrazował temat poradnika.
Niestety całość nie wygląda dobrze. Chociaż początkowo byłam pozytywnienie nastawiona do tytułu, przyjemnie mi się czytało o tym, co i tak wszyscy wiedzą (bo to, że natura jest zdrowa, to chyba nie jest szczególne odkrycie). Ostatecznie jednak nie doprowadziło mnie to do żadnych wniosków ani nawet nie omówiło zagadnienia w całości. Odniosłam wrażenie, że poradnik ten to zbiór luźno porozrzucanych myśli, przedstawianych bardziej na zasadzie skojarzeń, niż wyczerpującego opracowania. Jeśli nie chcecie marnować czasu na poznawanie refleksji autorów, streszczę wam od ręki meritum tego tytułu: spacerowanie bez celu po lesie/parku jest zdrowe zarówno dla ciała, jak i ducha. Róbcie to jak najczęściej.
Dominika Róg-Górecka