Macie tak czasem, że jakaś książka was urzeka i nie umiecie ubrać w słowa, dlaczego, ponieważ jej urok nie mieści się w języku? Macie tak czasem, że zakochujecie się w książce od pierwszego wejrzenia i każda kolejna strona tylko tę miłość pogłębia? Jeżeli nigdy nie czuliście niczego takiego, sięgnijcie po \”Krótką historię Stowarzyszenia Nieurodziwych Dziewuch i inne opowiadania\” Helen Oyeyemi – może to będzie wasza pierwsza książkowa miłość na wieki.
Do tej książki nie skusiły mnie nagrody i zachwyty krytyków ani nawet fakt, że to zbiór opowiadań, a dobrze napisana krótka forma ostatnio rzadko się zdarza. Wybrałam zbiorek Oyeyemi, ponieważ to historie o odmienności – naprawdę różnie rozumianej – ale także… ze względu na okładkę. Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego strzeliło w dziesiątkę malowaną grafiką, nieco rozmytą, niezrozumiałą i z jednej strony bliską, a z drugiej całkiem obcą. Dokładnie takie same są te opowiadania.
W książce Oyeyemi sny splatają się z rzeczywistością, a to, co jest punktem wyjścia w danym tekście, nie zawsze stanowi esencję zakończenia. Można w niej spotkać czarnoskórą dziewczynę o niezwykłym imieniu Montserrat i z tajemniczym kluczykiem na szyi, który jednocześnie jest kluczem do jej pochodzenia; ojca dwóch córek, z których jedna doświadcza fatalnego zauroczenia idolem; członkinie Stowarzyszenia Nieurodziwych Dziewuch udowadniające, że uniwersytecka rywalizacja między \”pięknościami\” i \”brzydulami\” to mit. Są sieroty, pracownicy korporacji, lalkarze z Pragi i tyrani. Są ludzie z klasy wyższej, średniej i całkiem fantastycznej arystokracji; Hindusi, Hiszpanie, Czesi i inni; ludzie o przeróżnych kolorach skóry, orientacjach seksualnych, profesjach i historiach rodzinnych. Jest nieco fantastyki, sporo realizmu i dużo magii ukrytej w detalach życia codziennego. Co ciekawe, w opowiadaniach Oyeyemi wielu jest migrujących bohaterów – chociażby Tyche Shaw pojawia się w kilku tekstach, raz w roli niemalże pierwszoplanowej, to znów w tle, jako mgnienie. Choć każdy z tekstów zdaje się rozgrywać we własnym uniwersum, te mikrokosmosy zazębiają się, tworząc strukturę wyższego rzędu.
Każde z opowiadań porusza jakiś problem społeczny, jednak stronią one od prostego dydaktyzmu, nachalności i wynoszenia walor edukacyjny ponad ciekawie napisaną historię. Jeżeli przestraszyła was ta wyliczanka o kolorach skóry, orientacjach seksualnych i narodowościach, zapewniam – to nie jest zestaw tekstów, których autorka zdaje się mieć listę cech do reprezentacji i odhaczać ich jako zaliczone. \”Parametry\” postaci są związane z jej historią, są częścią jej i tworzą człowieka bliskiego żywej osobie. Bohaterowie faktycznie żyją, przechadzają się między tekstami, a jeżeli jakaś ich cecha zostaje zamanifestowana, to tylko dlatego, że Oyeyemi pisze o odmienności — czyni to zresztą w sposób z jednej strony pozbawiony nadmiernej ostrożności, z drugiej stroniący także od egzotycyzowania. Postacie są po prostu naturalne i to ich ogromna zaleta. Jednych bohaterów się kocha, inni irytują, ale żaden nie jest wyciętą z tektury dekoracją.
Podobnie same historie, choć często symboliczne, uciekają schematom, są jednocześnie boleśnie rzeczywiste i poetycko odrealnione, niezwykłe w swej zwykłości. Nie są ani zbyt dosłowne, ani tak zmetaforyzowane, że ich odkodowanie to zadanie wyłącznie dla literaturoznawców z nadmiarem wolnego czasu. Moim ulubionym tekstem z miejsca stało się \”przepraszam\” nie sprawia, że jej herbata staje się słodsza, w bolesny i trafny sposób podejmujące problem winy i kary, odpowiedzialności celebrytów za swe czyny – nie tylko przed tymi, wobec których dopuścili się tych czynów, ale także przed swoimi fanami. Oyeyemi nie moralizuje, tylko bezwzględnie konfrontuje czytelnika z problemem, pod koniec tekstu jak gdyby stawiając pytanie: \”No i…? Co TY o tym sądzisz?\”.
Nie wiem, w czym najbardziej tkwi siła tej prozy. Czy w pozostawianiu osądu czytelnikowi, czy w barwnych i żywych bohaterach, czy wreszcie w języku. Wiem, że przekład Magdaleny Rabsztyn-Anioł uczynił lekturę jeszcze lepszym, niemal mistycznym doświadczeniem. Z jednej strony chciałabym przeczytać oryginał, by wiedzieć, jak brzmią słowa Oyeyemi, z drugiej – wierzę, że brzmią tak, jak przekazała je tłumaczka: i poetycko, i prozaicznie, i potocznie, i onirycznie. Te dwie kobiety wspólnie zaklęły historie zwykłych ludzi w magiczne opowieści.
Kiedyś zachwycałam się opowiadaniami Carrolla i Borgesa, ale Helen Oyeyemi przeskoczyła ich obu o trzy długości. Przeczytajcie to. Nie pożałujecie.
Joanna Krystyna Radosz