Na pewno każdy z Was kojarzy scenę z Samych swoich, która pokazuje pociąg wiozący Zabużan z Kresów na Ziemie Odzyskane, zmęczeni, zaniepokojeni, ale jadą zaczynać nowe życie. Film Chęcińskiego jest komedią, dlatego próżno dopatrywać się w nim świadectwa przedwojennej Polski, nie znajdziemy tam opowieści o wojennych losach Kresów, a jedyny wątek z okresu sanacji to wojna o zaorany pas ziemi. Kresy Wschodnie to źródło niekończących się opowieści, co wioska to dramat, koszmar, dlatego od czasu do czasu sięgam po książki, które opowiadają właśnie tego typu historię. Gdy zobaczyłam zapowiedź reportażu o wysiedleniach, wiedziałam, że muszę to przeczytać, szkoda tylko, że tyle ta książka musiała czekać, aż sobie o niej przypomnę. Starałam się więc odkupić grzech zaniechania szybką lekturą.
Przenosimy się za Bug i w okolice Bieszczad. Najpierw poznajemy przedwojenną rzeczywistość, może nieopływającą w zbytki, ale sielankową, gdzie trzy nacje żyły z sobą w symbiozie: Polacy, Żydzi i Ukraińcy, sąsiadowali ze sobą, przyjaźnili się, mieli swoje waśnie, ale koegzystowali. Później nadszedł rok \’39 i wraz z wojenną zawieruchą wkradł się niepokój, od metaforycznego stołu, przy którym wszyscy siedzieli, zaczęli odchodzić najpierw Żydzi, później Ukraińcy, wbijając w stół siekierę i siejąc trwogę. Później ziemie te znalazły się w łapach Sowietów, a ci błyskawicznie odkryli dobra naturalne, za Bugiem węgiel, w Bieszczadach masę bogactwa naturalnego, a pazerny Związek Radziecki, mający na swych bezkresnych terenach mnóstwo innych podobnych terenów, chciał więcej i więcej, ludzie przeszkadzali. Byli jak pionki na szachownicy, które przestawia niefrasobliwe dziecko, ci na Wschód, ci na Zachód, ci na Południe, a ci chwilowo mogą zostać. Poruszająca i niełatwa lektura.
Ta książka jest mroczna, jak czarno-białe zdjęcie, dużo w niej śmierci, strachu, świata, który jest bezwzględnie niszczony. Ludzie wyrywani z korzeniami, skazani na tułaczkę, na oderwanie od tego wszystkiego, w czym wyrośli. Dzieci, które nie rozumieją, co się dzieje, ale udziela im się niepokój dorosłych. Ta książka to nie tylko opowieść o wysiedleniu, to książka o wojennej i powojennej rzeczywistości na Wschodzie. Bieszczady, jako teren wysiedleń to dla mnie temat stosunkowo nowy (nie jestem historykiem), a kiedy zobaczyłam w tekście miasto mego urodzenia(gdzie przed UPA uciekał jeden ze wspomnianych w książce ludzi, zrobiło mi się ciepło na sercu), zresztą Rzeszowszczyzna, przewija się w tekście jako destylacja dla tych, którzy chcieli uciec przed pogromem. Co gorsze koniec wojny nie przyniósł upragnionego spokoju.
Książka jest bardzo dobrze napisana, reporterski styl, bez zbędnych dygresji, obiektywnie opowiedziana historia, która sama w sobie ma moc, by wstrząsnąć, nie potrzebuje do tego tanich literackich zabiegów. Może trochę więcej zdjęć by się przydało, jak również jakaś solidniejsza mapka (niż ta ze wklejki), zlokalizowanie miejsc, o których autor pisze, nie jest łatwe, wymaga lokalizowania po sąsiednich miejscowościach, bo w przypadku nazw mniejszych miejscowości jedna nazwa to czasami kilka wiosek (np. Zabuże). Jednak zasadniczo nie mam zastrzeżeń.
Katarzyna Mastalerczyk