Göteborg. W słynnej księgarni odbywa się spotkanie z kontrowersyjnym artystą, autorem karykatur Mahometa. Rozmowę rysownika z fanami przerywa trójka zamachowców, która bierze wszystkich uczestników spotkania za zakładników. Wybucha panika, w efekcie której dochodzi do strzelaniny. Dwa lata później popularny pisarz odwiedza przeprowadzającą ten atak terrorystkę w szpitalu psychiatrycznym. Dziewczyna przekazuje mu plik kartek ze spisaną historią swojego życia. Twierdzi przy tym, że pochodzi z przyszłości, w której Szwecja, na skutek zamachu w księgarni, stała się państwem totalitarnym, hołdującym nowemu rodzajowi apartheidu.
Europa ma problem z islamem – to fakt ewidentny, do którego nikogo nie trzeba chyba przekonywać. Znacznie mniej oczywiste jest natomiast stwierdzenie, że równie duży problem z islamem mają jego wyznawcy, zarówno ci mieszkający na Bliskim Wschodzie, jak i w rozsianych po całym świecie diasporach. Większość z nich pragnie jedynie żyć w spokoju, bez problemów wyznając swoją religię, a jedyny dżihad, o jakim myślą, to ten najważniejszy w oczach Boga, a więc toczony z samym sobą. Fundamentalizm jest głośniejszy, bardziej spektakularny i przerażający, a tym samym mocniej widoczny w mediach – trzeba więc albo wykształconych w tym kierunku ekspertów, albo inteligentnych powieściopisarzy, by wytłumaczyli odbiorcom wewnętrzne rozbicie w łonie islamu. Johannes Anyuru zawarł tę konstatację w swojej najnowszej powieści, choć na pierwszy rzut oka to nie ona leży w centrum jego zainteresowań. Szwedzki pisarz skupił się bowiem przede wszystkim na strachu, który zdaje się przenikać każdą minutę życia współczesnego człowieka. Strach jest w powieści Utoną we łzach swoich matek wszechobecny, skłania też autora do postawienia kontrowersyjnego pytania: jak daleko jesteśmy w stanie się posunąć, aby przestać się bać? Johannes Anyuru nie tylko pyta, ale też daje błyskawiczną odpowiedź, nie taką jednak, która mogłaby pieścić dobre mniemanie czytelnika o sobie samym. Utoną we łzach swoich matek to dystopijna, przerażająca w swej wiarygodności wizja Szwecji opanowanej przez rasizm, ksenofobię i nacjonalizm. Muzułmanie zamykani są w gettach, ich codzienność poddana jest ścisłej kontroli państwa, wszelkie próby zachowania indywidualności są natomiast równoznaczne z otrzymaniem statusu wroga Szwecji. Na ulicach co chwila wyświetlany jest film z samobójczego zamachu w Göteborgu, aby przypominać mieszkańcom o nieustannym zagrożeniu. Ale to już było? A i owszem, tyle, że po niespełna stu latach wróciło, choć tym razem nazistowska ideologia wymierzona została nie w żydów, lecz w muzułmanów. Aparat kontroli nie zważa na indywidualne stanowiska – nie zna rozróżnienia między fundamentalistą a człowiekiem o umiarkowanych poglądach. Wszystkich wrzuca się do jednego worka, tak jest bowiem łatwiej, szybciej i bezpieczniej. Johannes Anyuru pokazuje obywateli, którzy nagle zaczynają bać się własnego państwa, czują się zaszczuci w swojej ojczyźnie, a jedynym wyjściem z sytuacji wydaje im się powrót do krajów przodków, porzuconych przecież nie bez poważnych powodów. Boją się wszyscy, każdy próbuje radzić sobie z tym strachem na inny sposób. Jedni myślą o ucieczce, inni uważają, że egzamin zda zamknięcie potencjalnych wrogów w odizolowanej od reszty społeczeństwa enklawie.
Jeśli spodziewacie się jednak, że powieść Utoną we łzach swoich matek stanowi wyłącznie obronę islamu i rodzaj literackiej agitacji na rzecz przyjmowania uchodźców z Bliskiego Wschodu, to jesteście w błędzie. Johannes Anyuru zupełnie szczerze pokazuje także brzydką twarz islamu, w dodatku w przekonaniu, że szwedzkie społeczeństwo dało imigrantom dobro, w zamian otrzymując przemoc. Tej kwestii dotyczy drugie pytanie stawiane przez autora, które brzmi następująco: jak daleko posunie się człowiek działając w imię Boga? Nie bez przyczyny mottem książki stały się słowa W imię Boga Miłosiernego, i Litościwego!, stanowiące wstęp do większości rozdziałów Koranu. To tzw. basmala, którą pobożny muzułmanin powinien odmawiać przed wykonaniem każdej ważniejszej czynności. Rodzi się rzecz jasna pytanie, czy do działań tych należy również zabijanie niewinnych, na nie Johannes Anyuru nie daje już jednak jednoznacznej odpowiedzi. Pokazuje natomiast słabości i problemy obu stron konfliktu, dając do zrozumienia, że strach idzie w parze z nienawiścią, a owocem tego mariażu jest nazizm i terroryzm.
Nic w powieści Utoną we łzach swoich matek nie jest łatwe czy oczywiste – ani przekaz, ani sposób prowadzenia narracji. Plany czasowe przenikają się dość swobodnie, przeszłość miesza się z teraźniejszością, a senne wizje łączą z rzeczywistymi wydarzeniami. Czytelnik odczuwa jednocześnie ogromną satysfakcję płynącą z erudycji autora i stylu, w jakim pisze, jak i dyskomfort wynikający z samej fabuły powieści. Johannes Anyuru postawił przed odbiorcą lustro, pokazujące wyłącznie prawdę, nawet tę brzydką i nie do końca uświadamianą. Któż z nas może bowiem całkowicie szczerze powiedzieć, że nie odczuwa lęku żyjąc w czasach zderzenia cywilizacji? Utoną we łzach swoich matek to odważna i bezkompromisowa literacka odpowiedź na rosnące nastroje antyimigranckie i nacjonalistyczne, nawet w tak otwartych i tolerancyjnych społeczeństwach jak szwedzkie czy norweskie. Strach pomyśleć, jaka musiałaby być wizja przyszłości Polski, w której skala nienawiści do obcego jest przecież znacznie większa.
Blanka Katarzyna Dżugaj