Tak naprawdę teraz z byle bzdurą pędzimy do apteki, boli nas głowa, mamy chrypę, kurzajki, jesteśmy osłabieni, ładujemy w siebie tony tabletek. Nie liczymy się z wątrobą, która biedna jakoś musi dać sobie z tym radę. Kiedyś jednak radzono sobie. Jak radziły sobie nasze babki i prababki, zanim w każdej wsi i na każdym roku stanęła apteka, a z telewizji zaczęto nas karmić reklamami, które pompują nam do głowy, że wystarczy jedna pigułka, a nasze życie nabierze: koloru, polotu i wiecznej szczęśliwości? Nasze babki nie szły do apteki a miały zasuszone i pochowane zrywane na ogrodach i łąkach rośliny. Kto przytomniejszy i teraz najchętniej sięga po zdrowie z naszych łąk.
W książce tej znajdziemy piętnaście roślin, miętę, żeń-szeń, pokrzywę, mniszek, dziurawiec, głóg i inne. Książka jest napisana niezwykle czytelnie. Opowiada o właściwościach danej rośliny, bo chociaż dawniej przypisywano uzdrowicielskie moce magii, to jednak to po prostu chemia. Lecznicze właściwości roślin kryją się w liściach, korzeniach, płatkach, soku. Trzeba wiedzy, by umiejętnie korzystać z tych dobrodziejstw. Dlatego ta książka jest przydatna. Systematyzuje wiedzę, która kiedyś na wsiach była powszechna, dziś zamarła i takie książki są jej strażniczkami. Niektóre rośliny można po prostu jeść, inne lepiej przetworzyć i stosować w razie potrzeby. Ta książka pokaże Wam również jakich substancji, roślin nie łączyć ze sobą, by uniknąć nieprzyjemnych interakcji.
Oczywiście, nie oszukujmy się, nie bądźmy naiwni, że przejście się po łące i nazbieranie ziół zastąpi nam profesjonalną pomoc lekarską, bo nawet najmocniejsza nalewka z mlecza nie nastawi złamanej nogi, a żeń-szeń jest cudowną rośliną, ale picie wywaru nie zastąpi koniecznej appendektomii. Sądzę, że wszystko należy stosować z umiarem i z głową. Powiem Wam, że długo uważałam, że cytryna, miód, dziurawiec, mięta, czy inne zioła to takie wiejskie bajanie, że jakim cudem ma to pomóc, może nie zaszkodzi, ale nie zmieni niczego diametralnie. Do czasu, gdy dwa lata temu uznałam, że mam dosyć regularnego zapalenia oskrzeli na jesieni i zacznę się uodparniać, piłam takie różne napary i jak długo piłam, tak długo nic mi nie było. Ziołowe napary, zieleniny i tego typu zielone cuda były również niezastąpione na przednówku, gdy organizm po zimie jest osłabiony. Tylko do tej pory wszystko robiłam trochę po omacku. Dzięki tej książce mam nadzieję usystematyzować wiedzę i od kolejnej wiosny zacznę fachowe zbiory i kompletowanie tradycyjnej apteczki, bo od dawna mam awersję do suplementów i przyjmowaniu proszków z byle powodu.
Wspaniała, ciekawa książka, która naprawdę wielu osobom pomoże!
Katarzyna Mastalerczyk