\”Strzały w Kopenhadze\” to jedna z tych książek, do których zabierałam się długo i z mozołem. Przyczyna jest prosta: przerażająca tematyka, która znośnie brzmiałaby w powieści sensacyjnej, ale to nie jest powieść sensacyjna, lecz prawdziwe życie. Ponadto mam coraz bardziej dojmujące wrażenie, że nawet reportażystom coraz trudniej napisać o problemie polaryzacji ekstremistycznych postaw wobec islamu cokolwiek nowego i nie stanąć przy tym samemu po jakiejś stronie. Mam jednak nadzieję, że jedno i drugie uda się Niklasowi Orreniusowi.
Szwedzki dziennikarz napisał książkę, która wychodzi od historii Larsa Vilksa. Kontrowersyjny artysta zasłynął w 2007 roku, rysując karykaturę Mahometa uznaną przez wielu muzułmanów za bluźnierczą. Blisko dekadę później, gdy islamski ekstremizm jest już głośnym tematem, a z portali internetowych nie znika tragiczna historia karykatur z francuskiego \”Charlie Hebdo\”, Vilks uczestniczy w seminarium zorganizowanym w jego obronie. Ma na karku wydany przez ekstremistów wyrok śmierci i przyznaną policyjną ochronę, ale chce pokazać swoim wrogom, że ich groźby nie zamkną mu ust. Podczas seminarium dochodzi do kolejnych zamachów, a terroryści zabijają jednego z uczestników. Od tego wydarzenia, opisanego jak w powieści akcji, Orrenius wychodzi do wielostronnego reportażu, który w znacznie mniejszym stopniu jest o Vilksie i jego działalności, a w znacznie większym – o tym, jak islam stał się wyzwaniem dla skandynawskich demokracji.
Orrenius porusza w swojej książce wiele tematów i portretuje różne środowiska. Udziela głosu tym, którzy zawzięcie bronią wolności słowa i protestują przeciwko cenzurze, za jaką uważają zmienianie w tabu niektórych zagadnień, ale także i tym, dla których karykaturowanie Mahometa jest przestępstwem, za które nie ma innej kary prócz śmierci. Opowiada o szwedzkim państwie opiekuńczym, które chce być wspierające także dla poglądów religijnych swoich obywateli, i o duńskim liberalizmie, który niekiedy ociera się o przyzwolenie na rasizm i dyskryminację. Spisuje historie terrorystów i ich ofiar, prześladujących i prześladowanych i stara się, by w tekście wybrzmiał każdy głos. Można mu, oczywiście, zarzucić, że niekiedy słowami nie tylko kreuje kolejną opowieść, ale także sugeruje czytelnikowi stosunek do niej. To akurat bardzo nieprzyjemna praktyka, na którą jestem wyczulona – nie lubię, kiedy reportażysta interpretuje zjawiska i zręcznym doborem słów próbuje manipulować emocjami odbiorcy. Uważam to za zaprzeczenie sztuki dziennikarskiej. Swoje sądy niech wypowiada wprost, po co je skrywać? Nie ma nic złego w tym, że autor jest przeciwny rasizmowi i uważa, że wolność słowa też ma pewne ograniczenia – złe jest to, że próbuje to tylko sugerować.
Konwencja przyjęta przez Orreniusa, abstrahując od wspomnianego autointerpretowania, ma sama w sobie i plusy, i minusy. Przedstawia podjęty problem z wielu stron i pozwala dojść do głosu wielu opcjom, choć nie sposób się oprzeć wrażeniu, że wszystkie te głosy są mocno spolaryzowane. Jednocześnie, niestety, sprawia, że książka staje się nużąca. Historii jest za dużo, powtarzają się te same motywy przy zmianie jedynie dekoracji i imion bohaterów. Mam wrażenie, że zabrakło tutaj solidnej selekcji materiału i bez straty myśli przewodniej książka mogłaby być co najmniej o sto stron krótsza. Wtedy też byłaby bardziej wyrazista i wstrząsnęła, a nie przeciągnęła emocje, doprowadzając do stanu, w którym uznawałam, że nie dowiem się z niej już nic nowego i można by zakończyć lekturę.
Te zarzuty nie znaczą, że \”Strzały w Kopenhadze\” to pozycja zła i dla nikogo. Z pewnością jeżeli nie zajmowaliście się dotąd tematyką ekstremizmu w Skandynawii, dowiecie się z niej wiele nowego. Jeżeli coś już na ten temat słyszeliście, niewykluczone, że przeczytacie więcej. A ogromnym plusem jest właśnie fakt, że Orrenius pokazuje obie strony medalu i ryzyko związane z obiema skrajnościami – i nadmiernym przywiązaniem do wolności słowa, i zbytnią skłonnością do ograniczania krytyki w imię źle pojętej poprawności politycznej.
Joanna Krystyna Radosz