Powiem Wam, że czasami mam przebłyski intuicji czytelniczej, powiedziałabym, że bardzo często, ale nie chcę wyjść na pyszałka. Trzecia Rzesza w 100 przedmiotach to taki przebłysk, od piętnastu lat moja obsesja na temat II wojny światowej i nazizmu jest uśpiona i chociaż dalej mam jakieś tematy koniki, to jednak interesuję się czymś innym. Jakoś tak jednak zamarzyła mi się ta książka i pochłonęłam ją tak szybko, jak pozwalał mi czas. Tłumaczenie Romana Sidorskiego, znanego w kręgach historycznych, zasadniczo nie mam zastrzeżeń, jedyny zwrot, jaki mi zazgrzytał, to określenie górna szczęka, ale jedna niezręczność nie przekreśla moim zdaniem zasług tłumacza. Książka oczywiście zanudzi znawców tematu, ale laika, a przynajmniej nie hobbystę zaangażowanego w temat zachwyci.
Jak słusznie we wstępie napisał Roger Moorhouse, wydźwięk tej książki w Polsce może być specyficzny. My Polacy wiele ucierpieliśmy z rąk nazistów, największe zbrodnie rozgrywały się na naszym terenie. Ciężko nam śmiać się z nazizmu, wyszydzać Trzecią Rzeszę, a jednak książka pisana z perspektywy Zachodu, sądzę, że powinna mieć doskonały odzew w Polsce. Autor przedstawia sto przedmiotów, które są tematem opowieści, lub tylko pretekstem, by opowiedzieć o jakimś aspekcie życia w Trzeciej Rzeszy. Gdy omawiane jest pudełko farb Hitlera, które zresztą otwiera książkę, poznajemy artystyczne zapędy dyktatora, można zobaczyć jedną z jego prac, naprawdę nie najgorszą. Mina samobieżna, myśliwce, bombowce czy rakieta V2, to ciekawe omówienie zdobyczy techniki, autor dozuje tę wiedzę, nie uśpi nas, ale zaciekawi. Tutaj kuriozum, żarty z zabawkowego Hitlera, kpin ze szpicli czy Pomocy Zimowej, nie trywializują hitlerowskich zbrodni, przeciwnie! Gdy czytamy rozdziały dotyczące oznaczenia więźniów w kacetach, kart pracy przymusowej czy bramy w Birkenau, przenika nas chłód. Poznacie takie aspekty życia w Trzeciej Rzeszy, o której w szkole nie mówiono, a warto się z nimi zapoznać.
Jak tytuł wskazuje, książka to leksykon stu haseł, czasami krótkich, których przedmiot jest pretekstem do opowieści, jak chociażby broszka z Treblinki, czasami autor pisze więcej. Książka jest wzbogacona fotografiami, ilustracjami, czasami chciałoby się więcej, żeby prócz ilustracji np. ryngrafu Żandarmerii polowej, pokazano, na zdjęciu czy rycinie jak był noszony, jak to dokładnie wyglądało. Czasami te zdjęcia samego obiektu robiły tylko większy apetyt, oczywiście można próbować szukać, po coś ten Internet jest.
Jestem zachwycona tą książką, byłoby cudownie, gdyby powstała analogiczna publikacja o ZSRR. Czytałam wciągnięta maksymalnie. Świetna, pouczająca książka. Naprawdę gorąco polecam!
Katarzyna Mastalerczyk